Page 36 - 05_LiryDram
P. 36
spowodowanie uwolnienia jednego z chłop- ców od wywózki do obozu koncentracyjne- go. Dzięki temu budzili zaufanie i wiedzieli dużo o dalszych sąsiadach. A tamtym nie uchodziło już na sucho nawet słuchanie radia z Londynu. Ale żona przeholowała. Przyjęła obywatelstwo niemieckie, więc za- raz po wojnie musieli z Segedynu uciekać. Budapeszt nie był dobrym przystankiem. Odetchnęli dopiero w Warszawie. Tu nikt ich nie znał, za to wszyscy lubili Węgrów. Zadomowiono ich dość szybko i urządzono. Żona jest sensem jego życia. I umie zna- leźć wyjście z każdej sytuacji. Ale nie może mieć dzieci. To w czasie wojny okazało się jednak znowu zaletą, bo gdy Niemcy rozpo- częli odławiać dzieci nieczystych ras, obo- je, bez żadnych wyrzutów sumienia, wzięli w tym udział.
Dzięki żonie w nowym dla siebie kra- ju zdobył dość szybko rozgłos i pienią- dze oraz umiejętność rozprawiania się w rękawiczkach z zawistną konkurencją. Czy zna jej myśli? Kto by się przejmował wewnętrznym światem kobiety. Chociaż z początku był o ten jej świat wewnętrz- ny zazdrosny. Z przeszłości, kiedy ocza- rował ją młody książę, rosyjski emigrant. Oczarował ją i zawirował, oślepił jak błysk meteoru. I odszedł. W alkohol, dziwki, w nonsensowną śmierć, gdy na przedmie- ściu Wiednia wplątał się w uliczną bójkę. A ten mężczyzna mówiący po francusku? Milioner z Kanady. Dla niej nauczył się po ukraińsku i rosyjsku, choć właściwie pochodziła z siedmiogrodzkich Szwabów. Po ukraińskiej matce odziedziczyła urodę i temperament.
Na początku dziwił się, że zechciała wyjść za niego. Był właściwie nikim. Może po-
ciągała ją nim ta mroczność i skłonność do artystycznych gustów: chodzenia w pelery- nie, noszenia szerokich czarnych kapeluszy, mówienie o czymś fragmentami wiersza. A może zapragnęła zrobić niego to, czego nie udało się jej zrobić z księcia, który pa- trzył na życie tylko przez pryzmat swego tytułu.
Teraz wszystko nieważne, w myśl zasady: pozwólmy kobietom mieć tajemnice, jeśli nie przeszkadzają one mężczyźnie. A jej tajemnice zawsze mu pomagały. Tak, żona niewątpliwie jest jego niedocieczoną ta- jemnicą. Ale rozumie jego nienawiść, może poprzez swoją, co utkwiła w niej jak kosz- towny brylant na cudzym palcu...
Święty, odgadując myśli malarza, przerwał jego zamyślenie:
– Czy to uczucie, z którym chodzisz od lat, możesz nazwać miłością?
– Tak.
– I jesteś pewny, że się nie mylisz?
– Tak.
– Daj mi tedy rękę.
– Nie, nigdy.
– Podaj mi rękę – rzekł z naciskiem święty, bo chcę cię ocalić i wskazać jedyną drogę prawdy.
Malarz cofnął się gwałtownie. Nogą zawa- dził o leżący stojak reflektora. Rozkrzyżo- wał ręce, żeby złapać równowagę i runął na wznak, uderzając głową o sterczący meta- lowy pręt. Z rozbitej czaszki zaczęła powoli płynąć krew. Utworzyła się wkrótce strużka, która wyżłobiła sobie drogę w stronę stóp świętego. Kiedy miała ich dotknąć, miejsce stało się puste, więc popłynęła dalej. Okrą- żyła sztalugi z rozdartym na ukos obrazem i zaczęła wzbierać w niewielką kałużę.
34 LiryDram październik–grudzień 2014