Page 38 - 05_LiryDram
P. 38
powstałyby z ulic mej młodości kamienie i ruszyły ostro, twardo przeciw mnie. Tam każdy zaułek dobrze mnie pamięta, Każdy przeskoczony na wagary mur. Policzone są moje odloty, przyloty,
gdy pod nogami osypywał się czas.
Urodził się we Wrzawach pod Tarnobrze- giem w widłach Wisły i Sanu, skąd przybyła na sandomierskie spotkanie grupa krew- nych. Spędził tam dzieciństwo i czas oku- pacji, uczestnicząc w ruchu oporu i tajnym nauczaniu. W Sandomierzu ukończył gim- nazjum, a po wojnie – studia polonistyczne na UJ. I zamieszkał w Krakowie, pracując jako dziennikarz w prasie ludowej. Jego pi- sarstwo, któremu zaczął poświęcać coraz więcej czasu, opromieniła sława. Kto nie pamięta jego opowiadań z tomów Zwalony wiąz, Marsz weselny, Szukam domu, po- wieści Ziemi przypisany, Tańczący jastrząb, Przepłyniesz rzekę...? Kiedy nazbyt doku- czał mu miejski smog, uciekał do drugiego domu w Rabce, by pooddychać rześkim po- wietrzem. Właściwie, na nic nie narzekał, może tylko na to, że trochę pogarszał mu się słuch.
Nasze spotkanie było dworne, w Zamku Kazimierzowskim, bo i gość znamieni- ty, pierwszy laureat nowo ufundowanej ogólnopolskiej nagrody ZLP im. Jarosława Iwaszkiewicza.
Podziwiałem wówczas, ile zachował sił. Bez przystawania wszedł po wysokich schodach zamku na drugie piętro. W kawiarni przed występem autorskim na dzień dobry za- żartował – tak się zebranym zdawało – że odczuwa tremę. Tylko ja wiedziałem (może też towarzysząca mu córka Ewa?), że to niezupełnie żart.
– Panie Stanisławie – uprzedzał mnie, gdy przypominałem o terminie i że burmistrz wyśle po niego i córkę samochód – miałem w życiu chyba tysiąc spotkań autorskich, ale przed tym sandomierskim denerwuję się. Na myśl o rychłym przyjeździe do was autentycznie się przejmuję.
Stworzona w zamkowej kawiarni atmos- fera, ów nastrój nie tyle napięcia, co na- turalnego, życzliwego zainteresowania, szybko wygasiły tremę. Pan Julian zgo- dził się na przybliżenie mikrofonu, który w pierwszym odruchu chciał ominąć ni- czym przeszkodę. Gratulacjom przy powi- taniu nie było końca. Rozluźnił się, coraz swobodniej, płynniej mówił:
– To, co zobaczyłem pierwszy raz, otwo- rzywszy oczy na świat, będąc dzieckiem, teraz widzę bardzo jasno, dokładnie, do- tykalnie. Im więcej lat przybywa, tym najdawniejsza moja przeszłość wyraźniej się rysuje.
I nasze wzruszenie zdawało się to potwier- dzać, gdy Bohdan Gumowski z Radia Kielce czytał wybrane przez autora wspomnieniowe opowiadanie Co było najpierw... W partiach początkowych z narracją w drugiej osobie:
Jakie było twoje pierwsze dotknięcie życia, które zapamiętałeś, jaki był ten świat, który ujrzałeś najpierw, jakie były jego najwcześniejsze kolory, które nad- biegły ci do oczu [...]?
Potem już monologowe:
Siedzę na tej płachcie [rozścielonej prze matkę na trawie – SN], patrzę na ten rozciągający się wokół mnie niziut- ki świat, jakby już szarawy, zielonawy. Aż tu nagle jaskrawa żółtość, prawie złocistość wpada mi w oczy. Ta żółtość zmieszana ze złocistością jest moim
36 LiryDram październik–grudzień 2014