Page 118 - 09_LiryDram
P. 118

jawie ciągle brzmiało mu w uszach ostatnie jej słowo: „gwiazda”.
***
Kiedy nadeszła kolejna Wigilia, pojechał samotnie w góry. Wieczorem, gdy ludzie kolędowali, zebrani wokół wigilijnego sto- łu, on udał się na długi spacer. Chciał być jak najbliżej gwieździstego nieboskłonu. Czekał z niezrozumiałą nadzieją, że stanie się jakiś cud. Jaki? Nie wiedział. Czekał na pulsujące światło sprzed roku. Niechby go oślepiło, niechby zabiło, niechby już wresz- cie nie cierpiał!
Nie wydarzyło się jednak nic. Ciężkie śnie- gowe chmury pochłaniały biel usłanej śnie- giem ziemi.
Wrócił rozczarowany, z pustką w sercu. Kolejne Wigilie spędzał zamknięty w swo- ich czterech ścianach. Udawał, że to nor- malny wieczór, jak każdy inny. Matce i bra- tu jasno dał do zrozumienia, by na niego w ten dzień nie liczyli. Nie umieli mu po- móc w jego bólu. Nawet Marek – jego naj- bliższy przyjaciel, z którym łączyły go lata szkolne i studia – nie potrafił pokonać ba- riery, jaką w ten jedyny dzień w roku on stawiał uparcie między sobą a światem. Nowe życie wstąpiło w niego dopiero, kie- dy spotkał Iwonę. Przedstawił mu ją Marek. Była zupełnie inna niż Danusia. Nie było w niej tamtej łagodnej melancholii, owego uroczego zagadkowego uśmiechu, nie no- siła w sobie tamtego nieustannego i bez- brzeżnego zachwytu nad najdrobniejszym szczegółem nie do końca odczytanej przez człowieka natury. Nie było w niej ani krzty mistycyzmu Danusi. Ciemne oczy Iwony odważnie i badawczo mierzyły świat i lu- dzi. Sprawiała wrażenie osoby silnej, ale
szczerej a on, choć przecież dojrzały już mężczyzna, potrzebował kogoś, na kim mógłby wesprzeć się duchowo, nie czując więcej obowiązku tłumaczenia sobie tego, czego do tej pory nie zdołał zrozumieć. Iwona świat wyjaśniała rozumem, a czego rozum nie pojmował, to przypisywała nie odkrytym jeszcze polom nauki. Taki świat był gotów teraz zaakceptować. Nie chciał już więcej myśleć o „gwieździe” i rozważać tajemnicy, jaka może się za nią kryć.
Świat powrócił więc w jego oczach do nor- malnych rozmiarów i kręcić się począł, jak dawniej, wokół swej normalnej osi. Obraz Danusi w jego snach także się zmienił. Te- raz sny były jedynie wspomnieniem wspól- nych szczęśliwych chwil. Nie było w nich niepokoju, ale – to dziwne – brakowało czegoś, czego nie potrafił, budząc się nad ranem, określić. Zapominał jednak o tym, zagłębiając się w objęciach Nony.
Z Iwoną spędził jedną Wigilię. Razem z Markiem i jeszcze kilkoma znajomymi z Instytutu postanowili na święta wyjechać w Tatry. Czas spędzili cudownie. Warun- ki narciarskie były wymarzone. W ciągu dnia szaleli na stoku, wieczorami nasyceni fizycznym zmęczeniem grzali się przy ko- minku, nad którym obok ozdobnych świą- tecznych stroików suszyły się ich przemo- czone skarpety. Trochę kolędowali, trochę wtórowali Grześkowi, który ze swojej gitary wyczarowywał coraz to inne melodie.
Ani razu nie pomyślał o gwieździe. Zapo- mniał o niej, o jej pulsującym tajemniczym blasku. Nawet kiedy wspólnie wybrali się na góralską pasterkę, wtedy też nie spoj- rzał w niebo. Patrzył głównie w oczy Iwony. I znajdywał w nich ukojenie. Wtedy właśnie nazwał ją „Nona”. Minęło dokładnie dziewięć
116 LiryDram październik-listopad 2015


































































































   116   117   118   119   120