Page 52 - LiryDram_14-2017OK
P. 52

Nienawidzą polskiego reggae i pochodnych, ale grają w kapeli SKA. Serce oddali jazzowi, ale walą chałty na weselach. Nie czuję, że- bym miał prawo ich potępiać za tę schizofre- nię, zwłaszcza kiedy sam, żeby się utrzymać na powierzchni, chałturzę pod pseudonima- mi w swoim zawodzie – dla teatrów, z któ- rymi nie chciałbym mieć nic wspólnego, ale godnie płacą, w odróżnieniu od wszyst- kich niemal miejsc, z którymi współpracu- ję z dumą. I jakoś przewrotnie podziwiam tych twórców, którzy w naszym koszmar- nym bagienku umieli wymyślić od początku do końca siebie jako markę i ten biznesplan realizują. Nie mogę słuchać np. Mroza, ale zobacz: wybił się w momencie, kiedy nasz hip-hop otwierał się na śpiewy, nie udawał, że jest raperem, raczej dał się poznać jako gość od refrenów, szybko przeszedł przez fazę łże-Timberlake’a, żeby dziś robić ra- diowy pop. Nigdy nic mi od siebie nie dał, nie otworzył się z emocjami, ale też nigdy przede mną nie udawał, że to robi. Profe- sjonalista. Jestem z tym OK, a też nikt mnie nie zmusza, żebym go słuchał, więc układ jest czysty. Wciąż dla siebie wyznaję zasadę, o której nawijał kiedyś Eldoka, że ludziom trzeba dawać piękno, a nie karmić ich pap- ką, ale to kategorie coraz trudniejsze do ze- ro-jedynkowego rozpatrywania.
Myślę, że – zwłaszcza wobec dzisiejszej po- wszechności kanałów dystrybucji muzyki – granica przyzwolenia na różnorodność zja- wisk do cna się zatarła. Nie wiem, czy to do- brze czy nie – sam miałem duże opory przed występem z DK w Dzień Dobry TVN, gdzie dali nam atrapy instrumentów, pełny play- back i podczas naszego numeru pokazywa- li, jak Prokop się przebiera i ma nas gdzieś. Ale tym jednym pseudowystępem dotarli-
śmy do kilkuset osób, które w życiu by nas nie usłyszały na koncertach w jakichś piwni- cach ani nie tra li na nas w polecanych na YouTube’ie, gdzie mamy wyświetlenia rzę- du trzech tysięcy na teledyskach – i są to ak- tywni, świadomi słuchacze. Telewizja śnia- daniowa umożliwiła nam spotkanie, do ja- kiego nie moglibyśmy doprowadzić kanała- mi dostępnymi naszej niezależnej postawie. Nie wolno tego odrzucać.
Czasem się zastanawiam, co by było, gdy- byśmy mieli kontrakt. I dalej: jakie ustęp- stwa byłyby konieczne, żeby się z naszego grania choć współutrzymywać, a nie tylko do niego dokładać. Czy byśmy na nie po- szli. I mówię otwarcie, że nie mam pojęcia. Wy macie na koncie legalnie wydany pod szyldem MaxFlo album, zresztą sam kupo- wałem go w jakimś Saturnie, zanim wie- działem, że wy to wy. Czy ten kontrakt ja- koś zmienił waszą sytuację, wprowadził was mocniej na rynek?
Koprowski: Tak, ale dalej na płaszczyźnie undergroundowej, poza głównym obiegiem. Zmaterializowaliśmy się bowiem nagle na Śląsku, który tak lubimy i cenimy. Dlatego bardzo się ucieszyliśmy z możliwości współ- pracy z Rahimem – żywą legendą i dinozau- rem rapu przetrwałym w doskonałej formie (Wielkie Pozdrowiska!) – w dodatku na bar- dzo przyjacielskim gruncie kontraktowym. Z taką muzyką, jaką robimy, dotarliśmy tam jednak głównie do zajawkowiczów, których de facto jest na Górnym Śląsku wielu, nie miało to jednak nic wspólnego z przedosta- niem się do głównego nurtu. I dobrze! Fakt jednak, że po wydaniu tej płyty zadzwonił do mnie razu pewnego, ku mojemu bez- brzeżnemu zdziwieniu, Sidney Polak i po-
50 LiryDram styczeń-marzec 2017


































































































   50   51   52   53   54