Page 113 - Jezyk_kluczem_do_kraju_t2_ebook_no security
P. 113
III. ŚwIat, w którym żyjemy
Heintz i to właśnie jej fotografka zadedykowała swój projekt, bo gdyby nie pew-
na bożonarodzeniowa kłótnia, te zdjęcia by nie powstały. Suzanne krzyknęła
wtedy: „Mamo, rodziny nie można sobie po prostu załatwić!”. I nagle oświeciło ją,
że to nieprawda. No i kupiła sobie męża i córkę z drugiej ręki. A ponieważ ideal-
na rodzina musi mieć idealne zdjęcia, postanowiła, że jej projekt przybierze for-
mę tzw. holiday greetings, czyli kartek z pozdrowieniami zrobionych ze zdjęć ro-
dzinnych, które Amerykanie wysyłają sobie na Boże Narodzenie.
Na „holiday greetings” przewijają się te same motywy: rodzina w pasujących do
siebie swetrach na tle kominka, rodzina lepiąca bałwany, przy choince, na lo-
dowisku, a niekiedy też na wakacjach pod palmą. Z okazji świąt Bożego Naro-
dzenia 2001 roku, tak jak miliony Amerykanek, Suzanne Heintz rozesłała kartki,
tyle że ze sobą i dwójką manekinów w rolach głównych. Chciała sprawdzić, czy
jeśli wstawi w pozycje męża i dziecka jakiekolwiek ciała, to ludzie przestaną się
jej czepiać. Wkurzała ją homogeniczność wizji szczęścia. Czy życie naprawdę ma
być jak ciuch w rozmiarze uniwersalnym? Każdy musi odhaczyć to samo: nie tylko
małżeństwo, dziecko i fach, ale też zdjęcie na tle wieży Eiffla i Wielkiego Kanionu.
Bo bez tego życie wygląda na niepełne. Pocztówki i kartki świąteczne (a dziś
również Facebook) stały się dla niej metaforą oczekiwań społecznych.
Tylko dlaczego Suzanne tak mocno uwierały te oczekiwania? Jak to jest, że im
bardziej się od niej wymagało, tym bardziej ona nie potrafiła im sprostać? Heintz
twierdzi, że od kiedy pamięta, przeciwko czemuś się buntowała. Wychowała się
w mormońskiej rodzinie, w której panował ścisły patriarchat i nikt tak naprawdę
ze sobą nie rozmawiał. Podobnie jak wiele uciszanych dzieci, Suzanne, kiedy tylko
stała się dorosła, zaczęła mówić głośno. O tym, w jakiej sytuacji są dziś kobiety na
Zachodzie: z jednej strony korzystające z osiągnięć feminizmu, z drugiej – obciążo-
ne wymaganiami z poprzednich epok. Dlatego na swoich zdjęciach nosi stroje z lat
50. Jej zdaniem to, że w XXI wieku kobieta musi wciąż tłumaczyć się z braku rodzi-
ny, oznacza, że od tamtego czasu nie zmieniło się wcale tak dużo. I że różnica po-
lega głównie na tym, że dziś „panna” zaczyna być „stara” trochę później niż kiedyś.
Suzanne zżyma się jednak, kiedy jej projekt interpretowany jest jako sprzeciw
wobec idei małżeństwa i rodziny. Jak twierdzi, rodzina zawsze była jej marze-
niem – sęk w tym, że nie spotkała mężczyzny, z którym chciałaby ją stworzyć.
Wolała trzy razy odrzucić oświadczyny, których nie była do końca pewna, niż wy-
chodzić za mąż za wszelką cenę, „bo tak się robi”. Dziś ma partnera, ale uważa, że
na dziecko jest już za późno. – Odpuściłam to – ucina temat.
Jej projekt trwa już 14 lat, ale Heintz nie czuje się w żaden sposób przywiązana
do Chaunceya i Mary-Margaret. Żartuje, że swoją „rodzinę” traktuje przedmioto-
wo. Nawet imiona manekinom nadały jej przyjaciółki, bo ona nie widziała takiej
konieczności. Zatem wszyscy, którzy wyobrażają sobie, że jej mieszkanie to duży
domek dla lalek, będą rozczarowani – manekiny są tylko rekwizytami. Przez resz-
tę czasu leżą w piwnicy, często przez wiele miesięcy. A ona chętnie od nich od-
poczywa, bo przyznaje, że Heintzowie są idealni tylko na zdjęciach. Na co dzień
praca z nimi to orka.
113