Page 103 - Besson&Demona
P. 103
aby pomóc. W naszym domu przebywał wówczas mój były szef Leon Komorowski z Siedlisk. Załadowaliśmy na wózek najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyliśmy. Cze- sław na wozie, ja z Leonem na piechotę. Nocowaliśmy w Wolbromiu na plebani u proboszcza, księdza Skowery, który mnie chrzcił (był poprzednio proboszczem w Słupi).
Do Krakowa dotarliśmy późnym popołudniem. Leon Komorowski udał się do rodziny swojej żony, a ja z Czesławem Krzemienieckim zajechaliśmy do klasztoru Bonifra- trów, gdzie on miał nocleg, a koń stajnię. Wóz zostawiliśmy nierozładowany; było już późno, a godzina policyjna obowiązywała od dziewiętnastej. Jeszcze tylko bie- giem na Karmelicką – w tej kamienicy mój brat (po wyjściu z lasu) uzyskał przydział na pięciopokojowe mieszkanie. To ono stało się naszym domem na długie sześć- dziesiąt pięć lat.
Pierwsze dwa dni po przyjeździe do Krakowa doprowadzałem mieszkanie do względ- nej użyteczności. Poprzedni lokatorzy (to była kwatera niemiecka) nie wynosili śmieci. Wysypywali je po prostu w kuchni, więc drzwi na kuchenną klatkę schodową były do połowy zasypane. Ta krzątanina wokół codziennych spraw nie przesłoniła mi jednak tej najistotniejszej: musiałem nawiązać kontakt z uczelnią. Zgłosiłem się zatem na Wydział Rolniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Okazało się, że wciąż jestem studen- tem pierwszego roku, zaś moje koleżanki i koledzy z tajnych kompletów kończą już drugi rok. Wszystko dlatego, że latem i jesienią 1944 roku miałem przerwę w wykła- dach. Otrzymałem jednak pozwolenie na zdawanie egzaminów w późniejszym termi- nie i mogłem kontynuować studia od drugiego roku, ale koleżanek i kolegów już nie dogoniłem. W 1945 roku starałem się chodzić na wykłady drugiego roku, a kiedy tylko było to możliwe, także na pierwszy.
Po paru dniach w Krakowie udało się „zorganizować” (jak wszystko wówczas) samochód z budą. Wysłałem ten samochód do Słupi po resztę rodziny. Przyjechali jednak tylko ojciec i siostra oraz nasza opiekunka, która została członkiem rodziny od chwili, kiedy pojawiła się w naszym dzieciństwie. Jak się okazało, ojciec opuścił Słupię dosłownie w ostatnim momencie. Jedną bramą wyjeżdżał on, drugą wjeżdżał samo- chód UB. Różne były skutki ówczesnych aresztowań, np. w powiecie włoszczowskim po pół roku ziemianie zostali zwolnieni z nakazem zamieszkania na terenie innego po- wiatu, natomiast w sąsiadującym powiecie jędrzejowskim aresztowanych wywożono na Sybir. Wielu stamtąd nie wróciło.
Moja siostra zachorowała na szkarlatynę i na razie o wyjeździe ze Słupi nie mogło być mowy. Została z nią matka. Kiedy i jak siostra dołączyła do nas do Krakowa, nie pamiętam. Natomiast matka dostała pozwolenie komitetu folwarcznego na zabranie mebli i rzeczy osobistych, ale tylko tyle, ile mogło się zmieścić na wozie drabiniastym. Tym wozem szóstego czy siódmego marca szczęśliwie dotarła do Krakowa.
– 101 –
...O WYZWOLENIU