Page 104 - Besson&Demona
P. 104
BESSON I DEMONA
Mimo że wiele osób z naszego otoczenia zginęło, a świat, w którym żyliśmy przed wojną, został roztrzaskany, to przecież oswobodzenie z hitlerowskiej okupacji przy- niosło odprężenie. Zwłaszcza młodzież chciała się znów bawić, więc spotykaliśmy się, chodziliśmy na potańcówki. Ósmego maja wieczorem wybraliśmy się do re- stauracji Fenix. Tam było sporo ludzi, między innymi grupa rosyjskich żołnierzy. W pewnym momencie orkiestra przestała grać i ktoś odczytał komunikat. Wśród tej zbitki o cjalnych słów słyszeliśmy tylko jedno: „Koniec wojny!”. Tłum oszalał, kieli- chy szybko się napełniały. Kto nie wypije za pokój? Wszyscy padali sobie w objęcia, to była taka letnia noc sylwestrowa. Nagle rozległy się strzały. To Rosjanie strzelali na wiwat. Upojeni wolnością (i alkoholem) nie zauważyli, że strzelają w tłum ludzi. Dla jednego z żołnierzy to była pierwsza i ostatnia godzina wyzwolenia. Szybko opu- ściliśmy Fenixa.
ZACZYNAMY ŻYCIE W KRAKOWIE
Start do nowego życia w Krakowie był bardzo trudny. Nie mieliśmy żadnych zapasów, żadnych środków do życia. Całym naszym majątkiem była dwudziestolitro- wa bańka spirytusu gorzelnianego i koń z wozem. Ten koń stał się zalążkiem cztero- letniego niezłego interesu. Okazało się, że kuzyn ojca załatwił sobie przydział dwóch stajni przy ul. Królowej Jadwigi vis-a-vis klasztoru Norbertanek. Miał zamiar prowa- dzić handel końmi. Ojciec natychmiast przystąpił do tego interesu i energicznie wziął się do organizowania handlu. Na pierwszy ogień poszła klacz z wozem, a za uzyskane pieniądze kupili następne konie. Po przejściu frontu wszędzie brakowało koni, więc handel szybko się rozwijał. Ten interes to była podstawa utrzymania naszej rodziny. Z nadejściem wiosny życie zaczęło się jakoś układać.
ZA NIĄ STAŁ UBEK Z PEPESZĄ...
W naszym, jak się wydawało, dużym mieszkaniu pokój dzieliłem z Czesławem Krzemienieckim. Pewnej soboty nie wrócił na noc. Specjalnie się tym nie przejęliśmy, ponieważ czasem to się zdarzało. Obowiązywała godzina policyjna, a Czesławowi trudno było szybko się przemieszczać o kulach, bez nogi. Gdy jednak i w niedzielę się nie zjawił, zaczęliśmy się niepokoić. W poniedziałek musiałem pójść na uczelnię. Właśnie wracałem z zajęć, kiedy przed naszą kamienicą zobaczyłem dwóch facetów z pepeszami: jeden stał przy bramie, drugi przy drzwiach wahadłowych na klatkę schodową. Mieszkaliśmy na drugim piętrze. Wszedłem na górę i nacisnąłem dzwo- nek. Otworzyła mi blada jak papier nasza opiekunka, za nią stał ubek z pepeszą. Wepchnął mnie do pokoju jadalnego. Pod ścianami siedziała już moja rodzina i kilku
– 102 –