Page 106 - Besson&Demona
P. 106
BESSON I DEMONA
targ odbywał się w czwartek. Zamawialiśmy dodatkowy wagon, do którego doładowy- wało się konie dokupione w Radomiu. Te cztery wagony były wieczorem doczepiane do pospiesznego pociągu towarowego i w piątek rano konie były już w stajni. Piątek i sobotę poświęcaliśmy na porządkowanie grzyw (ewentualnie strzyżenie), ogonów oraz kucie. Jeśli w wcześniej nie znalazł się nabywca (często konie były kupowane pod konkretne zamówienie), to we wtorek sprzedawaliśmy je na krakowskim tar- gowisku. W okresie prosperity handlowej taki obrót powtarzał się co tydzień. Do- świadczenie, jakie wówczas zdobyłem, bardzo mi się przydało dwadzieścia lat póź- niej. Ten handel końmi trwał do 1948 roku, kiedy zabroniono rmom państwowym dokonywania zakupów od osób prywatnych, a urzędy skarbowe zaczęły „prywacia- rzom” umilać życie. W efekcie ojciec był zmuszony zlikwidować rmę. Zaangażo- wał się wówczas w Krakowskim Oddziale Państwowych Gospodarstw Rolnych jako inspektor hodowli koni.
PIERWSZA PRACA, PIERWSZA PAŃSTWOWA HODOWLA
Te wyjazdy w celach handlowych bardzo mnie pociągały, jednak mocno kolidowały z wykładami i egzaminami, więc musiałem je ograniczać. Przyszedł rok 1947 – wykłady i ćwiczenia miałem zaliczone łącznie z czwartym rokiem, ale do zdania pozostały mi dwadzieścia cztery (!) egzaminy. Aby w tym samym roku zdać egzamin dyplomowy, musiałem mocno przysiąść fałdów. Jakoś mi się powio- dło, żadnego z egzaminów nie oblałem i jesienią uzyskałem tytuł inżyniera rol- nictwa. Na zasadzie jakiejś ustawy nadano nam również tytuł magistra nauk rol- niczych, więc na dyplomie wypisano mi dwa tytuły: inżynier rolnictwa i magister nauk rolniczych.
Podczas studiów miałem kontakt z dr. Edwardem Skorkowskim, który pełnił wówczas funkcję inspektora rejonowego hodowli koni w Państwowych Zakładach Chowu Ko- ni. Ponieważ w tamtych czasach nie można było mieć samochodu zarejestrowanego na osobę prywatną, przeto kuzyn ojca zarejestrował swój samochód (tatrę) na biuro dr. Skorkowskiego. Zobowiązał się, że w razie potrzeby będzie go oczywiście woził. Zdarzało się tak, że jemu coś nie pasowało i wtedy go zastępowałem. Jeździliśmy do stadnin w Zagórzycach, Okocimiu, Chyszowie, Łososinie Dolnej, do Stada Ogierów w Drogomyślu.
Wyjazdy te były dla mnie ciekawym doświadczeniem i okazją do poznania interesują- cych ludzi. Właśnie wówczas spotkałem pana Stanisława Schucha, kolegę ze studiów mojej matki i znajomego sprzed wojny. Teraz był naczelnikiem Wydziału Hodowli Ko- ni w Państwowych Zakładach Chowu Koni. To przy takiej okazji przedstawiono mnie dr. Henrykowi Harlandowi, pełniącemu funkcję zastępcy dyrektora Państwowych Za- kładów Chowu Koni.
– 104 –