Page 105 - Besson&Demona
P. 105
znajomych, którzy tego dnia przypadkiem znaleźli się u nas. Przesłuchanie prowa- dził porucznik. I zaczęło się: dlaczego Krzemienieckiego nie ma w domu, jak mogę nie wiedzieć, gdzie on jest, skoro razem mieszkamy, i to w jednym pokoju? Dlacze- go od soboty nie wrócił? To wasza wspólna szafa? Gdzie jego rzeczy? Ta „zabawa” trwała do wieczora. W końcu zwolnili wszystkich i wyszli. Słowem nie wspomnieli, że Czesław siedzi u nich w areszcie. Następnego dnia znów się zjawił porucznik, tym razem w asyście dwóch ubeków. Wizyta była krótka. Kazali otworzyć szafę i podać francuski słownik Larousse’a. Z grzbietu książki wyciągnęli kartki. Jak się okazało, zapisany był na nich szyfr. Do dziś nie mogę zrozumieć, jakim cudem nie zostałem wówczas aresztowany.
Porucznik przychodził do nas jeszcze wielokrotnie, w końcu Czesław został skazany na dożywocie, jednak po paru latach udało się go wyciągnąć z więzienia. Znikanie ludzi, aresztowania należały do stałych elementów ówczesnej rzeczywistości. Rano wycho- dziliśmy z domu, zwyczajnie – na uczelnie, do pracy, ale nigdy nie mieliśmy pewności, czy wieczorem się spotkamy.
W budynku uniwersytetu z wysokiego parteru schody wiodły do głównych drzwi, obok których znajdowała się dyżurka. Któregoś dnia, kiedy szedłem po tych schodach, zobaczyłem dwóch osobników w skórzanych kurtkach. Usłyszałem, że pytali woźnego właśnie o mnie. Choć czułem, jak krew pulsuje mi w skroniach i szumi w uszach, nie zatrzymałem się. Równym krokiem wyszedłem z budynku. Tego dnia nie poszedłem do domu. Na szczęście więcej się mną nie interesowali. Do dziś nie wiem, czego ode mnie chcieli.
CHWILA PROSPERITY
Starałem się pogodzić studia z wyjazdami związanymi z pomocą ojcu w je- go przedsiębiorstwie. W Krakowie targ koński organizowany był we wtorki. Sprze- dawano tam konie, które w ciągu tygodnia nie znalazły nabywcy. Terenem, gdzie można się było zaopatrzyć w dobre konie, były województwa wschodnie, przede wszystkim lubelskie. Największy targ odbywał się w środy, w Piaskach (18 km od Lublina przy szosie do Zamościa), i ojciec zwykle tam jeździł. Jeśli było większe za- potrzebowanie na konie, ojciec wyjeżdżał na wtorek do Izbicy, a ja z pieniędzmi za sprzedane konie w Krakowie nocnym pociągiem do Lublina. Tam się spotykaliśmy i w środę rano taksówką jechaliśmy na targ w Piaskach.
W Lublinie zamawialiśmy, w zależności od potrzeb, dwa lub trzy wagony. Czasami musieliśmy przyprowadzić do tych wagonów szesnaście koni, czasami dwadzieścia cztery. Jako konwojent jeździł z ojcem pan Kurgan, były wachmistrz 8. Pułku Uła- nów. On sobie wynajmował w Piaskach pomocnika i we dwóch, w ciągu mniej więcej trzech godzin, doprowadzali konie do załadunku. Wagony jechały do Radomia, gdzie
– 103 –
...O WYZWOLENIU