Page 113 - Besson&Demona
P. 113
sny koszt, więc te wyjazdy musiałem ograniczać. Wprawdzie Kozienice są oddalone od Służewca tylko o 85 km, ale podróż trwała dość długo. Najpierw pociągiem do Bąkowca, tam przesiadka do Radomia i druga do Warszawy. Przy dobrym układzie trwało to około pięciu godzin. Powrót w niedzielę po wyścigach (w poniedziałek ra- no trzeba było stawić się w pracy) był znacznie dłuższy. Koło dwudziestej pierw- szej odjeżdżał pociąg z Dworca Wschodniego do Dęblina. Tam po dwóch godzinach czekania ruszaliśmy do Bąkowca, dokąd dojeżdżało się między drugą a trzecią, i już o piątej pociągiem lokalnym do Kozienic. Na miejsce docieraliśmy o szóstej rano. Te 85 km pokonywaliśmy w ciągu dziewięciu godzin, nie licząc dojazdu do Dworca Wschodniego. Wiosną i wczesnym latem atrakcją podróży był postój w Bąkowcu, po- łożonym na nadwiślańskich mokradłach, przez które zbudowano linię kolejową Dę- blin – Radom. Tor biegnie na nasypie, a budynek stacji Bąkowiec stoi na wysokich palach. Dla bąkowieckich kwietniowych, majowych i czerwcowych wschodów słoń- ca warto było tłuc się tyle godzin pociągami. O brzasku tysiące ptaków wodnych, które gnieździły się na tych mokradłach, dawały niezapomniany koncert. Najpierw, jeszcze po ciemku, rozlegało się kląskanie słowików, potem świst lotek przelatu- jących kaczek, w końcu przyłączał się cały ptasi chór i rechoczące żaby. Kiedy na niebie pojawiały się pierwsze promienie wschodzącego słońca, zapadała absolutna cisza. Po chwili muzyka życia rozbrzmiewała z podwójną siłą. Nigdy nie byłem na Polesiu, ale wyobrażałem sobie, że Bąkowiec to jego namiastka.
CO ZA RADOŚĆ, NARESZCIE MAMY WANNĘ
Po miesiącu pracy w Kozienicach spotkała mnie miła niespodzianka. W dniu imienin mojej matki, 15 maja, niespodziewanie zjechali do Kozienic rodzice. Chcieli zobaczyć warunki, w jakich pracuje ich syn, a przy okazji zwiedzić stadninę. Ojciec bywał już w Kozienicach na próbie dzielności ogierów, w której w 1937 roku za- szczytne drugie miejsce zajął Gladiolus naszego chowu.
Bardzo się ucieszyłem z ich przyjazdu. Dyrektor Zoppi pozwolił mi na umieszczenie rodziców w pokoju gościnnym, osobiście oprowadzał ich po stadninie, opowiadając o każdym koniu. Pozwolił mi również na konną przejażdżkę z ojcem. Pojechaliśmy na jałowych klaczach: ojciec na Malwie, a ja na Zapomnianej. To chyba była ostatnia konna jazda ojca. Po dwóch dniach wrócił do Krakowa, a matka została jeszcze około dwóch tygodni, usprawniając nasze kawalerskie gospodarstwo.
Z Tadeuszem Rudzkim zajmowaliśmy połowę mieszkania na parterze, natomiast nad nami było mieszkanie dyrektorskie, które zajmowała pani Fabrycowa, żona mjr. Ma- riana Fabrycego, przed wojną kierownika zakładu treningowego, po wojnie pierw- szego dyrektora stadniny, a wówczas już dyrektora Państwowego Stada Ogierów
– 111 –
...O KOZIENICACH