Page 119 - Besson&Demona
P. 119
zaparcia się tego, że moi rodzice mieli majątek ani mojej przynależności do AK. Po tej wizycie miałem pewność, że jeśli nie będziemy znów należeli bezpośrednio „pod Warszawę”, to w Kozienicach mam mało szans na jakikolwiek awans.
PIĘKNA NIEZNAJOMA
Kiedyś, po jakiejś większej gonitwie, zostałem w niedzielę w Warszawie, aby w poniedziałek załatwić kilka spraw w naszej dyrekcji przy ulicy Ligockiej. Nocowałem wówczas u moich przyjaciół państwa Andrzejostwa Wieruszów-Kowalskich. Namówi- łem Andrzeja, aby na parę dni pojechał ze mną do Kozienic. Przyszliśmy na Dworzec Główny, pociąg stał już na peronie i był szczelnie wypełniony. Przechodząc do drzwi wagonu, do którego mieliśmy wsiąść, zauważyłem parę, która prowadziła ożywioną dyskusję. Kobieta zwracała uwagę nieprzeciętną urodą. Wsiedliśmy do pierwszego przedziału. Choć na drzwiach napis informował: „Tylko dla kobiet”, wewnątrz siedzia- ło już pięciu panów. Po chwili otworzyły się drzwi. Stała w nich kobieta, którą widzia- łem na peronie. Zapytała, czy jest wolne miejsce, odpowiedziałem, że tak, oczywiście, ale że to jednak przedział tylko dla kobiet. Uśmiechnęła się. Półtorej godziny do Rado- mia przeleciało jak chwila, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Byłem pod takim urokiem tej konwersacji, że jeszcze dzisiaj Radom kojarzy mi się z tą piękną i inte- resującą kobietą. „Ja i przyjaciel przesiadamy się, czy pani również?”. „Nie, zostaję w Radomiu”. „Szkoda i wobec tego do widzenia” – żegnaliśmy się konwencjonalnie. Wówczas nie przeczuwałem, że to „do widzenia” może w przyszłości stać się faktem.
SZYBCIEJ, BO KARTY STYGNĄ I WENA UCIEKA
Inspektorem hodowli koni w PGR w Kielcach został Andrzej Osadziński, syn przedwojennego majora Romana Osadzińskiego, który w latach 30. był inspektorem hodowli koni w Łodzi. Moje stosunki z Andrzejem ułożyły się bardzo dobrze. Z folbluta- mi nie miał dotychczas do czynienia, więc jego inspekcje w stadninie były raczej formal- nością. Natomiast jadąc na wizytację do Morska, Samborca, Kurozwęk czy na przegląd i rozdział do Bogusławic, wzywał mnie, abym mu towarzyszył. Te wspólne wyprawy bardzo nas do siebie zbliżyły, a w końcu znajomość przerodziła się w przyjaźń.
Była jesień 1950 roku. Telefonował Andrzej. Tego i tego dnia w Samborcu będzie zorganizowany spęd klaczy ze źrebakami, z których ma być wybrana grupa źrebiąt z przeznaczeniem na dochowanie i ewentualne przyszłe ogiery dla PSO i że zaprasza mnie do komisji kwali kacyjnej. Mam dojechać do Skarżyska w przeddzień zakupu, tam się spotkamy, a potem wyruszymy do Sandomierza, skąd już tylko dziesięć kilo- metrów końmi do Samborca.
– 117 –
...O KOZIENICACH