Page 121 - Besson&Demona
P. 121

Koni zamówił wódkę, na co dr Cwakliński dodał: „Dla mnie ciepłą, bo jestem biedny z domu”. Jedliśmy, rozmawialiśmy, nagle prezes wygłosił przemówienie. Chwaląc działalność państwowego stada, zakończył wystąpienie słowami: „A panu dyrektoro- wi życzę wesołego sezonu kopulacyjnego”. Tak wzniosły toast należało spełnić. Tylko dyrektor Marchowiecki swoim zwyczajem ruszył ramieniem i zakłopotany odpowie- dział: „Dziękuję, dziękuję”. Wszyscy ci koniarze mieli poczucie humoru, łączyła ich ułańska fantazja i staroświecki wdzięk.
W „MOJEJ” ŁAZIENCE WANNA PEŁNA ZIEMNIAKÓW
Po likwidacji budżetu stadnina przeszła, jak wspomniałem, na system  - nansowo-gospodarczy i została połączona z gospodarstwem. Bardzo to skompliko- wało dotychczasowe rozliczenia. Dyrektorem całości został kierownik gospodarstwa. Jesienią na to stanowisko został powołany pan Kowalski (przed wojną furman w jed- nym z majątków w Miechowskiem). Ponieważ w gospodarstwie nie było wolnego mieszkania, przeto postanowił poszukać go w stadninie. Ja nadal zajmowałem to sa- mo „królestwo”, a po wyjeździe Tadeusza Rudzkiego miałem już do dyspozycji pra- wie pałac: dwa pokoje, kuchnię i łazienkę, co niektórym wydawało się karygodne. Dostałem więc polecenie opuszczenia tego mieszkania i zajęcia małego pokoju na parterze. Oczywiście bez bieżącej wody i ze wspólną ubikacją. Wiedziałem już, że za parę miesięcy będę zmuszony opuścić Kozienice, nie przejąłem się zatem tą degra- dacją. Zrobiło mi się jednak smutno, kiedy zobaczyłem, że w „mojej” łazience wanna zapełniona jest ziemniakami.
WIADOMOŚĆ WIADOMOŚCIĄ, A PRZENIESIENIE NIE PRZYCHODZIŁO
Pod koniec lata dowiedziałem się, że w Mosznej dzieje się niedobrze. Mia- nowicie dyrektorem stadniny był pan Zygmunt Skolimowski, a na jego zastępcę płk Arkuszewski skierował swojego podkomendnego z czasów wojny Jerzego Jaworskie- go. I właśnie między panem Jaworskim a ogrodnikiem, który był Ślązakiem, doszło do awantury. Autochtoni zrobili z tego sprawę polityczną i zażądali przeniesienia pana Jaworskiego. Najpierw sprawę rozpatrywano w Opolu, a potem przekazano do Warszawy. Podczas którejś z moich wizyt w dyrekcji w Warszawie zastępca dyrekto- ra naczelnego dr Harland zapytał mnie, czy nie chciałbym przenieść się do Mosznej, tym bardziej że z władzami kieleckimi mam kłopoty. Ja na to, że oczywiście nie, bo chcę się nadal uczyć od pana Zoppiego, że dobrze się z rozumiemy, że ma do mnie zaufanie, że wymaga już częstej i troskliwej opieki, że z kozienicką załogą mam do- skonałe stosunki i że przez ostatni okres, kiedy praktycznie zostałem sam, bardzo
– 119 –
...O KOZIENICACH


































































































   119   120   121   122   123