Page 132 - Besson&Demona
P. 132
BESSON I DEMONA
Było już prawie ciemno, kiedy wyjeżdżaliśmy z parku. W półmroku majaczyły kontury olbrzymiego zamku z większymi i mniejszymi wieżami. Obraz był tak sugestywny, iż trudno było oprzeć się złudzeniu, że jesteśmy w zaczarowanym lesie. Mój towarzysz wyprawy – przyzwyczajony do tych widoków, więc nie robiły już nam takiego wraże- nia jak na mnie – nie kontemplował urody zamku, tylko kątem oka obserwował mo- je zachowanie na koniu. Sam jeździł poprawnie i na wszystko bardzo uważał. Jak się okazało, był też świetnie zorientowany w problemach hodowlanych. To była dobra zapowiedź naszej współpracy.
A JEDNAK ŚWIAT JEST MAŁY
Wieczorem, podczas kolacji u państwa Skolimowskich w delikatny sposób wy- pytano mnie o curriculum vitae. Z rozmowy wynikało, że miałem rodzinę w Lubel- skiem – rodzinę mojej matki, czyli Dreckich. „Czy Zosia Drecka to też pana krewna?” – spytała pani Skolimowska. „Tak, dosyć bliska, bo to moja matka” – odpowiedziałem i roześmialiśmy się. Okazało się, że w czasach młodości panie się przyjaźniły. Pani Skolimowska znała też mojego wuja, bywali razem na różnych przyjęciach i balach. Tak, świat jest mały...
W czasie rozmowy lody topniały, atmosfera stawała się coraz milsza. Zaskoczyłem pana Skolimowskiego, kiedy powiedziałem, że pamiętam go z wystawy hodowlanej w Kielcach, na której był przewodniczącym komisji, a mój ojciec otrzymał nagrodę za klacz sprzedaną na remont i za ogiera kupionego do stad państwowych. I tak, wspominając minione czasy, spędziłem pierwszy, bardzo przyjemny wieczór w Mosz- nej. Nocowałem w pokoju gościnnym, bardzo przyzwoitym jak na owe czasy. Na- zajutrz rano z Maciejem dokładnie obejrzałem stadninę, zaczynając oczywiście od ogierów. Do ich stajni wchodziło się przez ujeżdżalnię (kryta ujeżdżalnia w stadninie należała wówczas do absolutnej rzadkości). Stały tam znany mi dobrze Skarb oraz włoski Salut (Sanguinetto). Salut po przyjściu z toru wyglądał jeszcze lekko, nato- miast stado matek prezentowało się różnie. Było między nimi kilka doskonałych kla- czy, jak derbistka Bystra II, Ottilia, Zegarynka, Ikarja II czy znajome z Kozienic Unia i Milda. Większość to jednak była miernota. Pan Skolimowski zgromadził kilka kla- czy z krwią Rulera – były słabe i nic z tej kombinacji nie wyszło. Ze względu na brak miejsca roczniaki stały po dwa w jednym boksie, i to niewielkim. Ta stajnia pełniła potem funkcję sportowej.
Latem i jesienią mijającego roku stadninę nawiedziła epidemia ronienia, tak że źreb- nych klaczy zostało niewiele. Gdy wiadomość o ronieniu doszła do Kozienic, poskar- żyłem się prof. Hoppemu: „Mam iść do Mosznej, a tam generalne ronienie”. Na co profesor odpowiedział: „Niech pan się nie martwi, zawsze po ronieniu jest dobra źrebność”. I miał rację – na 34 kryte klacze w 1951 roku 30 było źrebnych.
– 130 –