Page 134 - Besson&Demona
P. 134

BESSON I DEMONA
Po stronie dodatniej bilansu należało niewątpliwie zapisać: piękne położenie całego obiektu, stajnia pałacowa, boksy i stanowiska z kafelkami i okuciami z brązu, posadz- ka z żółtej terakoty, na której kiedyś leżał dywan kokosowy (resztki jeszcze zastałem). Te atuty na pewno zrobiły wrażenie na panu Skolimowskim i przesądziły o przeniesie- niu stadniny z Dłoni do Mosznej.
Po świętach spędzonych w Krakowie wróciłem do Kozienic. Zabrałem się do sprawozdań, które należało zrobić za miniony rok. Należało też przygotować stadninę do przekaza- nia nowemu zastępcy dyrektora. W tym czasie nadeszły z Warszawy pisma przenoszące nas od 1 lutego 1951 roku. Pod koniec stycznia przyjechał pan Jaworski, ale formalne- go przekazania stadniny nie było. Dyrektorem nadal był pan Zoppi. Ostatecznie 1 lutego żegnałem się z Kozienicami, a specjalnie czule z ich dyrektorem.
DO TERASKA WSZYSTKO ŻYJE
Po pożegnaniu z dyrektorem Zoppim wyruszyliśmy z panem Jaworskim noc- nym pociągiem do Mosznej. Po przyjeździe okazało się, że mieszkanie, które miałem objąć, było jeszcze zajęte, przeto kilka nocy przespałem w pokoju gościnnym, praca za- częła się jednak od pierwszego dnia.
Służba nocna była tak ustawiona, że do północy dyżury pełnili kolejno masztalerze, a o północy służbę obejmował stróż. Funkcję tę pełnił dawny kamerdyner grafa, Radec- ko. Był niesłychanie solidny i dokładny. Któregoś dnia zaszedłem do stajni koło 5.30, czyli pół godziny przed końcem jego służby. Zameldował mi bardzo służbowo, że w stadninie wszystko w porządku i że w nocy nic specjalnego nie zaszło. Przeszliśmy razem przez pierwszą stajnię i udaliśmy się do tej, w której stały roczniaki (jak już wspominałem, po dwa w boksach). Zdziwiło mnie, że w jednym boksie jedna klaczka stoi przy ścianie, a dru- ga leży oparta grzbietem o drzwi. Ponieważ na moje stuknięcie w drzwi nie zareagowała, otworzyłem je, a ona padła martwa na próg. Była już sztywna, więc zgon musiał nastąpić w nocy. „Czy uważa pan, że jeśli koń zdechnie, to nic ważnego się nie stało?” – zapyta- łem dyżurnego. Od tego czasu meldował zawsze: „Do teraska wszystko żyje”. Przyczyną upadku były powikłania pozołzowe i poważne zmiany w płucach. Innym razem meldunek brzmiał: „Do teraska wszystko żyje, tylko Dubienka kuca”. Uznałem, że ma bóle kolkowe i w momencie ataku przykuca. Poszliśmy do Dubienki, a ona stała spokojnie i zajadała sia- no. Czekałem dobrą chwilę, ale nic się nie działo, żadnych objawów kolki, poza tym, że pa- rę razy kaszlnęła. „Przecież stoi spokojnie i wcale nie kuca” – powiedziałem do masztale- rza Radecki, a w tym momencie Dubienka zakaszlała. Na to Radecko: „Przecież słyszycie, że kuca”. To była moja pierwsza lekcja gwary śląskiej, w której „kucać” znaczy kaszleć. Takich przygód lingwistycznych miałem wiele, nim poznałem język śląski i nauczyłem się tej gwary używać. Podobnie jak w języku polskim jest mało przyzwoite słowo, które w Po-
– 132 –


































































































   132   133   134   135   136