Page 138 - Besson&Demona
P. 138
BESSON I DEMONA
na zewnątrz dla sześciu klaczy. Natomiast dwa duże boksy i trzeci, ten zmniejszony (jako rezerwowy), oddzieliłem drzwiami od reszty stajni. Boksy porodowe były puste i czekały na pacjentki. Natomiast w tych sześciu boksach stały klacze z najbliższymi terminami wyźrebień. Trzy dni po porodzie klacz wraz ze źrebakiem była zabierana do czwartej stajni. Całą ściółkę po porodzie usuwano, boks, a przede wszystkim be- tonowa posadzka były dezynfekowane. Z nową ściółką boks był gotowy na przyjęcie następnej klaczy.
Przy porodach asystował Maciej. Bardzo szybko nauczył się ich prawidłowego przyj- mowania. Lekarz weterynarii, który obsługiwał stadninę, mieszkał w Białej, mia- steczku oddalonym o dziesięć kilometrów. Zdarzało się zatem, że przy porodach mu- sieliśmy sobie radzić sami. Bywały problemy z oddawaniem przez źrebaka smółki, zaczęliśmy więc stosować pro laktycznie łyżkę oleju do pyska i lewatywę z chłodnej wody z dodatkiem oliwy. Zdawało to znakomicie egzamin i nie pamiętam, aby jakiś źrebak padł wskutek zaczopowania smółką.
Próby i stanówkę zawsze prowadziłem osobiście, chyba że wypadł mi wyjazd. Zosta- wiałem wówczas na piśmie informację, które klacze przeznaczone są do próby, które do krycia i pod jakie ogiery. Do próby używany był Salut, Skarb był za gorący. Klacz pod niego musiała być przygotowana i spętana, on bowiem, mimo że był wyprowadzany na dwóch lonżach, prosto ze stajni robił dwa susy i już siedział na klaczy.
JEŚLI W POCHODZIE, TO TYLKO NA KONIACH
Załogę stadniny stanowili koniuszowie i podkoniuszowie z centralnej Polski oraz dwaj masztalerze, reszta to byli młodzi ludzie, a właściwie chłopcy – autochtoni. Byli zdyscyplinowani i ambitni, a nobilitacją dla nich był mundur masztalerski. Pa- miętam taki zimowy dzień. Zbiórka. „Czy chcielibyście nauczyć się jeździć konno?” – zapytałem. „Tak!” – odpowiedzieli chórem. Po ronieniu większość klaczy była jałowa, więc mogliśmy na nich trenować. Zimą wieczorny obrządek kończył się o 17.00, a już o 17.05 osiem klaczy (tyle bowiem było siodeł) wchodziło na ujeżdżalnię. Jazda trwa- ła godzinę, prowadziłem ją osobiście. Trzeba było zaczynać od nauki siadu, łapania równowagi, używania łydek i działania rąk, czyli prowadzić normalny kurs rekrucki. Muszę przyznać, że kilku chłopców szybko oswoiło się z koniem i złapało rytm angle- zowania. Tę naukę traktowali bardzo serio i zawsze, mimo że jazdy odbywały się po godzinach pracy, jeźdźcy stawiali się w komplecie. Postępy zrobili dość szybko, więc na 1 Maja można było wystawić konny oddział na de ladę.
Nadszedł pierwszy dzień maja i komitet gminny zażyczył sobie, żeby stadnina wzięła udział w pochodzie. Wymigać się z tego nie było można, iść piechotą też nie miałem najmniejszej ochoty. Zaproponowałem zatem, że stadnina uświetni pochód udziałem z końmi. Propozycja długo była dyskutowana. Zrodziły się bowiem obawy, że powiat
– 136 –