Page 162 - Besson&Demona
P. 162

BESSON I DEMONA
amazonki, był bowiem silny, a do tego po skoku lubił wybić zadem. Zula była jednak doskonałym jeźdźcem wyścigowym, więc wyraziłem zgodę.
W biegu wzięło udział dziesięć czy dwanaście koni. Mastrowałem osobiście na Bessonie, Maciek zaś pełnił funkcję kontrmastra. Jego rola polegała na kontrolowaniu z tyłu całego pola (tzn. wszystkich uczestników). Przeszkody były przyjazne – wymagające oczywiście od konia skoku, ale nie stwarzały trudności w ich pokonywaniu ani jeźdźcom, ani koniom nawet o małym stopniu zaawansowania. Od czasu do czasu kątem oka obserwowałem, co się za mną dzieje i czy wszyscy zawodnicy szczęśliwie pokonują przeszkody. Widziałem, że Zula skutecznie walczy z Dźwigiem, aby nie minąć mastra. Pod koniec trasy stopniowo przesuwała się do przodu. Nie wiedziałem, czy to było zamierzone, czy też Dźwig osiągnął nad swoją amazonką przewagę. Po pokonaniu ostatniej przeszkody, znajdującej się na łą- ce za parkiem, dałem znak do  niszu. Zula wykorzystała swoje wyścigowe doświadczenie i błyskawicznie pierwsza minęła linię mety. Ja byłem zadowolony, że zwycięstwo przypa- dło gościowi, a Zula, szczęśliwa, obcałowała (niestety, nie mnie) Dźwiga.
Po biegu siedzieliśmy przy ognisku, piekliśmy ziemniaki i kiełbaski, a dla uczczenia bie- gu św. Huberta każdy dostał kieliszek wódki. Zuli tak się spodobała nasza impreza i jej oprawa, a głównie bieg, że jesienią i zimą zaczęła przyjeżdżać z Krakowa na niedzielne treningi. Należała do klubu, który miał siedzibę w Okocimiu, więc kiedy wiosną tam się zaczęły treningi, niestety, przestała odwiedzać Moszną.
BARDZO LUBIŁEM TE NOCNE JAZDY
Zima 1955 roku była wyjątkowo mroźna i śnieżna. Pozwalało to na jazdę w te- renie, zarówno konno, jak i sankami. W taką mroźną noc pojechałem na kontrolę do Urszulanowa. W stajniach panował zaduch, stróż szczelnie pozamykał dolne i górne drzwi. Pootwierałem więc górne połowy i przeszedłem przez sześć biegalni. Kiedy po ostatniej wyszedłem na zewnątrz, wszystkie ogierki stały w drzwiach z głowami na zewnątrz. Jeszcze raz się przekonałem, że konie nie boją się zimna, nie lubią zaś przeciągów i wilgoci.
Bardzo lubiłem te nocne jazdy konno lub sankami. Wielki urok miała zwłaszcza jazda drogą przez las. Zwierzyny było wówczas dużo, więc co chwila przebiegały przez drogę a to zając, a to sarna, czasem dzik. Na polach pokrytych śniegiem widać było rudle saren, a pod koniec lutego i w marcu zające uganiające się w zalotach godowych.
TO BYŁA WSPANIAŁA ZAŁOGA
Po zawodach z NRD rozegranych w Sopocie i w Warszawie na Służewcu oraz
po Festiwalu Młodzieży, w którym, mimo różnego wieku, braliśmy udział, trzeba było
– 160 –


































































































   160   161   162   163   164