Page 163 - Besson&Demona
P. 163

wrócic do codziennych zajęć w stadninie. Jak zwykle przygotowywaliśmy źrebaki do odsadu, a roczniaki do odejścia jesienią na tor. Rozpoczęły się galopy, tak aby przez trzy miesiące konie doszły do formy.
W latach 50. i 60. gospodarka na użytkach zielonych leżących na terenie oddziałów stadniny w Mosznej, Wawrzyńcowicach i Urszulanowie była w gestii kierownictwa stadniny. Dzięki harmonogramowi nawożeń, koszenia i wypasu stadnina zawsze mia- ła zielone pastwiska z młodą trawą. Łąki koszone były w drugiej połowie maja, tak że siano było doskonałe zarówno pod względem jakości, jak i składu botanicznego. Sianokosy to była jedna z najważniejszych czynności gospodarczych w stadninie. Masz- talerze doskonale wiedzieli, że dobre siano zmagazynowane na strychu stajen to wiel- ka ulga w pracach gospodarczych jesienią, zimą i wiosną. Zielone użytki (padoki i łąki) przeznaczone do koszenia były wzbogacane nawozami azotowymi w takiej kolejności, w jakiej miały być koszone. Harmonogram koszenia był tak dopasowany, aby przesu- szone siano mogło być zebrane w ciągu jednego dnia. Siano było przetrząsane i przy odpowiednim stanie wilgotności zbierane przez prasę w formie pięciokilogramowych balików. Te baliki ładowano na przyczepy i ciągnikami odwożono do magazynów na strychach stajennych. Zbiór siana w małych balach był może bardziej pracochłonny, ale takie siano lepiej dosychało na strychach i w stodołach i było znacznie łatwiejsze przy zadawaniu i porcjowaniu dla koni.
Przy sianokosach pracowali nie tylko traktorzyści, lecz także wszyscy masztalerze – cała załoga stadniny. Wszyscy traktowali sianokosy jak święto. Rozumieli, że dobrze zebrane siano to podstawa żywienia stadniny przez cały rok. Jeśli pilnie trzeba było je zbierać, przeważnie ze względu na niepewną pogodę, to niezależnie od tego, czy był to piątek czy świątek, pracowali bez żadnego namawiania. Bardzo nie lubiłem prac w niedzielę, ale czasem trzeba było po południu suszyć lub zbierać. Nigdy się nie zda- rzyło, aby któryś z pracowników odmówił udziału w tych pracach w niedzielę, święto czy po godzinach.
Pamiętam taką niedzielę, południe. W poniedziałek mieliśmy zbierać siano na łące w Wawrzyńcowicach, przedtem jednak należało je przetrząsnąć. Poszedłem zatem do mieszkania traktorzysty, aby poprosić go, żeby pojechał do Wawrzyńcowic. Zapukałem – otworzyła żona. Jeszcze dobrze nie zdążyłem zapytać o męża, kiedy usłyszałem: „Mąż przed chwilą pojechał do Wawrzyńcowic przetrząsać siano”. Taką miałem wspaniałą za- łogę, zawsze mogłem na wszystkich liczyć. Nie wolno mi było ich zawieść, nawet w naj- drobniejszych sprawach. Traktowałem ich jak moje dzieci.
Równie ważnym świętem jak sianokosy był doroczny przegląd stadnin. Sama załoga wprowadziła taki zwyczaj, że w dniu przeglądu wszyscy przychodzili do stajen o czwartej rano. Jeśli pogoda temu sprzyjała, konie były wypuszczane na zielone padoki, a wówczas w stajniach robiło się porządek: usuwało obornik i słało świeżą słomę, a następnie spro- wadzało konie. Konie były karmione, a potem czyszczone. Kopyta były już umyte w ran- nej rosie. Pozostawało czyszczenie i pielęgnacja grzyw i ogonów. To trwało do ósmej,
– 161 –
...O HODOWLI


































































































   161   162   163   164   165