Page 35 - Besson&Demona
P. 35

pełen gości, tętnił życiem. Boże Narodzenie było dla nas wielkim przeżyciem. Przy- jeżdżało nasze przyrodnie rodzeństwo, kuzyni, ciotki i wujowie. Jak wszystkie dzieci, czekaliśmy na prezenty, ale za wiele ich nie dostawaliśmy. I przede wszystkim były praktyczne: buciki, ubrania, skarpety, kiedy podrośliśmy – książki. W ciągu roku było tylko kilka okazji, kiedy mogliśmy się spodziewać podarków – na imieniny, na Święte- go Mikołaja i właśnie na Gwiazdkę od Aniołka. Święty Mikołaj prezenty przynosił tylko w nocy przez komin i piec, wystawialiśmy więc nasze buty przed piecem, na wszelki wypadek nie domykając drzwiczek. Gdy rodzice uznawali, że już śpimy, wkładali nam do tych butów prezenciki i rano mogliśmy się przekonać, że Mikołaj o nas nie zapo- mniał. Wszyscy troje – ja, Anula i Zosia – mieliśmy jednak wątpliwości co do autentycz- ności tego świętego. Postanowiliśmy zatem poznać go osobiście. Aby nie przeoczyć tak ważnej wizyty, czuwaliśmy. A kiedy słyszeliśmy, że któreś z rodziców otwiera drzwi do naszego pokoju, udawaliśmy, że twardo śpimy. Ledwie rodzice za sobą zamykali drzwi, rozlegał się tupot trzech par bosych nóżek. Wyskakiwaliśmy z łóżek i w nocnych ko- szulach pędziliśmy pod piec. Aby ułatwić sobie wędrówkę w ciemnościach i nie mieć problemów ze znalezieniem prezentów, a przede wszystkim spotkać Mikołaja, pod po- duszkami trzymaliśmy przygotowane latarki. Mimo tak doskonałego planu święty za- wsze był od nas szybszy. Rozczarowanie tym faktem wynagradzała nam radość z otrzy- manych prezentów. Dosyć mglisto wprawdzie, ale pamiętam, że po którejś wizycie koniecznie chciałem spać w pięknych nowych butach.
Z Aniołkiem też nie była jasna sprawa. Niby miał przynosić drzewko i prezenty, a tymczasem w czasie jesiennych i zimowych wieczorów sami musieliśmy robić róż- ne ozdóbki: łańcuchy, z wydmuszek dzbanuszki, główki... Wszystko dla Aniołka, aby mógł ubrać drzewko – sięgający su tu świerk, ustawiany w salonie. W jaki magicz- ny sposób tam się pojawiał, nie wiedzieliśmy. Przed Wigilią starsi, za zamkniętymi drzwiami, ubierali je, a my, dzieci, staraliśmy się przez dziurkę od klucza coś podej- rzeć, ale drzewko było tak ustawione, że nasze pole widzenia go nie obejmowało. Wszystkie te tajemnicze sprawy bardzo nas emocjonowały.
W PROGU SALONU STALIŚMY JAK ZACZAROWANI
Z buziami przyklejonymi do szyby w oknie wypatrywaliśmy pierwszej gwiazdy. Jej pojawienie się oznaczało, że można rozpocząć wieczerzę. Odświętnie ubrani – panie w białych lub jasnych sukienkach (poza moją babką, która do końca życia nosiła żałobę), panowie na ciemno, moje siostry na biało, ja w aksamitnym, granatowym ubranku – dzieliliśmy się opłatkiem. Teraz już mogliśmy zasiąść do stołu, gdzie pod śnieżnobiały obrus położono sianko. Podawano dwanaście dań. Dwie zupy – rybna i barszcz z uszka- mi z kapustą i z grzybami, dwa rodzaje ryb – karp smażony i gotowany, na deser kompot z suszonych owoców i tarty mak z kluseczkami.
– 33 –
...O RODZINIE


































































































   33   34   35   36   37