Page 65 - Besson&Demona
P. 65

nie niedużych wzniesień terenu, pod górę, z góry i na pochyłościach, zmuszało konia do podstawiania zadu, czego nie potra łem osiągnąć na płaskim terenie. Do pracy z koniem w falistym terenie warunki w Słupi były idealne. Nie było wprawdzie gór czy większych wzniesień, ale większość terenu ze starodrzewem wysokopiennym była mocno pofałdowana. Galopując przez dwa kilometry między drzewami, jechało się to pod górkę, to z górki. Mniej więcej w połowie drogi ukształtowanie terenu przypomi- nało kopczyk z zaklęśniętym wierzchołkiem. Doskonale się go pokonywało w galopie, jadąc w tempie około 450 metrów na minutę. Znakomicie pasował wskok na krawędź wzniesienia, zeskok do środka, wskok na następną krawędź i zeskok. Mój koń idealnie wykonywał te zadania i zawsze po ostatnim zeskoku wybijał zadem z radości.
NIEBEZPIECZNE RENDEZ-VOUS NA ŁONIE NATURY
Podczas jednego z takich treningów miałem zaskakującą przygodę. Najecha- łem na ten, jak to nazywałem, zaklęśnięty beret w dosyć mocnym tempie i kiedy mój koń wskoczył na pierwszą krawędź, zobaczyłem pod sobą kłębowisko. Na szczęście Urok III natychmiast wykonał olbrzymi skok, lądując na przeciwległej ścianie. Po zeskoczeniu z drugiej krawędzi znaleźliśmy się na dole. Po opanowaniu konia obejrzałem się i... No tak, przekonałem się dobitnie, że prawdą jest, że prędzej biegnie kobieta z podniesioną spódnicą niż mężczyzna z opuszczonymi spodniami. Wyglądało to komicznie, ale mogło skończyć się tragicznie. Gdyby Urok przestraszył się i jeszcze w górze chciał zahamo- wać, to szybkość zepchnęłaby nas w dół i rozdeptalibyśmy tę parę na miazgę. To ren- dez-vous na łonie natury mogło skończyć się śmiercią dwóch osób, i to w bardzo głupi sposób. Znałem tego pana, ale o tym zdarzeniu ani on, ani ja nigdy nie wspomnieliśmy. Wyobraziłem sobie jednak, jak on i jego partnerka byli przerażeni, kiedy zobaczyli tuż nad swoimi głowami przelatującego konia i cztery okute kopyta...
PECHOWY RADOM
W roku 1937 zawody zostały przeniesione z Kielc do Radomia i rozegrane na nieczynnym od paru lat torze wyścigowym. Dla mojego ojca i dla mnie ten Radom okazał się pechowy. Wprawdzie ojciec w pierwszym dniu wygrał na Y. Tiricordi kon- kurs, a potem kros, ale rozchorował się i wycofał ze startu.
Na Y. Tiricordi w krosie pojechał młody, doskonale jeżdżący Eryk Brabec. Nie obej- rzał on jednak dokładnie całej trasy, która po sześciu kilometrach w terenie wpadała na  niszową prostą przez wąski pasek wysokiego żyta. Okazało się potem, że żyto kryło stary rów. Y. Tiricordi, prowadząc cały dystans z olbrzymią przewagą, wpadł do niewi- docznego rowu i wywinął olbrzymiego kozła. Cóż, do szczęścia było blisko...
– 63 –
...O RODZINIE


































































































   63   64   65   66   67