Page 90 - 45_LiryDram_2024
P. 90
prętów. Wydawało się, że pod wpływem mojego oddechu całość uniesie się ku górze, zostawia- jąc rozwieszone w dole fotografie na pastwę gorącego powietrza. Byłam sama. Poczułam, że muszę zejść w dół. Nie można było wytrzymać tak wielkiej samotności. Zejście okazało się ła- twe, jednak schody ciągnęły się bez przerwy. Zanim dotarłam do poziomu trzeciego, ktoś trącił mnie w ramię. Był to jeden z fotografów biorących udział w wystawie.
– Nie ma już nikogo z twoich – powiedział beztrosko. – Zostali w tamtym domu. Wskazał na fotografię, przedstawiającą dom o zawilgoconych ścianach, stojący na plaży. Wokół domu pełno było lekko falującej mor- skiej wody.
– Czyżby ocean wystąpił z brzegów?
– On nigdy nie występuje z brzegów. Czasa- mi fale są ogromne. Ale z brzegów nie może wystąpić. Czy ktoś kiedyś wyznaczył brze- gi oceanu?
– Nie. Ale przecież muszą być jakieś granice. Jakieś miejsce, od którego zawsze jest sucho? – Nie ma takiego miejsca – dodał tonem już mniej beztroskim. Widzisz – pokazał palcem na mały fragment plaży – tutaj jest sucho. Lecz tak naprawdę to odcinek bez znaczenia. Wszędzie wokoło jest woda.
– Chyba ktoś uratował się we wnętrzu do- mu? – zapytałam
– Naiwna jesteś myśląc w ten sposób. Wo- da stłukła szyby. Wtargnęła do środka. Ostre kawałki szkła pływały uderzając o ciała tych, którzy tam byli. Niemożliwe, żeby ich nie po- raniły.
– Może jednak trzeba zajrzeć do środka? Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Nie boisz się?
– Boję – odparłam. – Mimo to chcę tam wejść. – Chodźmy więc razem.
Poszedł za mną, położywszy mi rękę na ra- mieniu, jak ślepiec. Musieliśmy zdjąć buty, żeby pokonać głębokie zatoki wypełnione sło- ną wodą. Gdy wreszcie dotarliśmy do domu, fotograf zatrzymał się.
– Wolałbym nie wchodzić do środka.
– Jak chcesz. Mnie wszystko jedno – powie- działam.
Gdy weszłam do domu, zorientowałam się, że miał rację. Na środku zrujnowanego od im- petu fali pokoju walały się połamane sprzę- ty. Kawałki zbitej szyby tkwiły w ścianach, w drewnianej podłodze i w belkach sufitu. Za- pach morskiej wody, przemieszany z odorem gnijących ryb, wypełnił mi nozdrza. Po chwili natrafiłam na ciało. Nie musiałam długo się przypatrywać, żeby zorientować się, że to był on – fotograf, z którym przyszłam w to miej- sce. Nikogo więcej nie znalazłam. Nabrawszy głęboko do płuc woni słonej wody i rozkładają- cych się ryb, wyjrzałam przez okno w kierun- ku pełnego oceanu. Olbrzymia fala nadciągała od horyzontu. Jej grzebień zlewał się z sza- rym skrawkiem nieba, które nagle zmalało, straciwszy przynajmniej połowę ze swej wy- sokości. Otworzyłam szeroko oczy. Czekałam na uderzenie fali. Słyszałam jej huk. Była tak wysoka jak dziesięciopiętrowy budynek. Gdy jej biała spieniona powierzchnia dosięgała zawilgoconych ścian domu w moich płucach, nagle dokonała się przemiana. Zamiast ostre- go zapachu zgnilizny poczułam, że wdycham świeże, natlenione powietrze. Dom zatrząsnął się od uderzenia, jednak wytrzymał atak oce- anu. Nadciągały wciąż nowe fale a ja nie do- znawałam najmniejszego uszczerbku i tylko słyszałam ich głuche uderzenia o ściany. Gdy ocean się uspokoił, wyszłam przed dom. Fo- tograf stał po pas w wodzie.
– Był tam ktoś?
88 LiryDram październik–grudzień 2024