Page 39 - 27_LiryDram_2020
P. 39
Przy następnych czytaniach starałem się tyl- ko słyszeć. Przestały mnie obchodzić twier- dzenia, sentencje, dykteryjki i pikantne bon moty. Ubaw, frenezja i co tam jeszcze. Wte- dy usłyszałem klekot zdań, algorytm fraz. Mu- zyczność tych pozornie kostycznych wierszy. Wyrachowanie wyższego rzędu. Nonszalanc- ko rozrzucone rymy spięte zmiennym, frene- tycznym rytmem. Sklarowany hip-hop, który za cel ataku obiera sobie zwietrzałą i wtórną kulturę naszych czasów.
2Najpierwuwagęzwracaperfekcjawiązań znanych z „ambitnego rapu”. Nie chcę po- wiedzieć, że Marta Podgórnik w nowym to- miku rapuje, ale coś jest na rzeczy. Potem czytelnika pochłania co innego – emocjonal- ne napięcie, uczuciowy galimatias, zranienie i wzlot, narodziny miłości. Gdybym już miał kończyć, pisząc dla kolorowej gazetki, uciął- bym krótko: Podgórnik w nowej książce ra- puje o miłości i jej paskudnych zawiłościach. Rzecz jednak należy pogłębić.
Miłości, zawiłości, „byłaś, topiłaś, obudziłaś” – tak dosłownie wygląda w tej książce wiele fraz. Mnóstwo ukrytych, wewnętrznych albo też demonstracyjnie i zaskakująco ekspono- wanych rymów, w tym nierzadko gramatycz- nych. Gdy się czyta cicho i szybko, ich obec- ność umyka, ważniejszy jest inny szum, sam rytm opowieści, samo pisanie „ich historii”, tej „doskonałej pary”, którą tworzą ludzie nie- słychanie zaskoczeni tym, że się zeszli, poko- chali. Jak to możliwe, jak to się w ogóle dzieje, kto za tym stoi, jeśli stoi? – to niektóre z pytań generujących kolejne monologi wciąż trzeź- wej i rzeczowej bohaterki. Bo ona już taka, że nawet wielkie uczucie nie zbija jej z tropu, raczej pozwala widzieć więcej, ostrzej, pisać
lepiej. Nad tym uczuciem też się panuje, trzy- ma się je na smyczy formy. I tu przechodzi- my do sedna. Gdy się czyta na głos i z arty- kulacyjną przesadą, wychodzą na jaw te brzę- czące, jakby szydercze rymy, i cała sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Czyste wzru- szenie wydaje się podminowane czymś dwu- znacznym. Tak jakby w poezji Podgórnik nie mogło być mowy o czymś czystym. Czystość zwielokrotniona bądź czymś podszyta nie jest już czystością. To konsekwencja języka, któ- ry w jej poezji zawsze przedrzeźniał, konte- stował prostotę, jednoznaczność, naiwność, rzekomą czystość postrzegania, przeżywa- nia i zapisywania tych przelotnych uniesień i stanów. W związku z tym nie wiem, ilu znaj- dzie się czytelników po prostu i po ludzku wzruszonych nawet najbardziej lirycznymi i szczerymi wyznaniami, faktem, że bohater- ka wreszcie tra ła na prawdziwą miłość i tak pięknie ją sobie wyobraża, a nam przedstawia (Bo wziął mnie pod ramię, gdy nikt/ Inny nie zechciał się nawet pochylić). Przebiegłą formą tego przedstawiania, ćmiącym hip-hopowym dwutaktem, sama autorka skutecznie wybija mi z głowy jakiekolwiek empatyczne zabiegi: „stygnie-zbrzydnie-skrzydle-kropidle” i tak dalej w wielu miejscach. Wszędzie przeklęte paprochy form/ Obecnych i dawnych.
Ale to nie znaczy, że coś nie wypaliło. Przy tym poziomie perfekcji strzelba zawieszo- na w pierwszym wierszu gra swoją widocz- ną rolę aż do ostatniego. Śrut niesie się gę- sto. Jeżeli tylko dam sobie spokój ze wzru- szeniem, empatią, łatwym utożsamieniem. I przestanę dociekać, kim jest „Tadeusz”, któ- rego wyżej wspomniany śrut tak często doty- ka. Po prostu jest kimś, kto pojawił się w zu- pełnie niespodziewanym momencie. Ktoś ta- ki zazwyczaj tak się pojawia. Bohaterka miała
kwiecień-czerwiec 2020 LiryDram 37