Page 169 - 29_2020_LiryDram
P. 169

Nie mogłem się doczekać, dlatego wysze- dłem na zewnątrz. Tam odgłosy walenia w perkusję Republiki były jeszcze głośniej- sze. Nie przeszkadzało mi to wcale, jedyne, czego potrzebowałem, to pewności, że mam chwilę tylko dla siebie.
Próba cały czas trwała, wszyscy sportowcy i trenerzy w końcu się rozeszli, a ja za 30 minut miałem mieć kolejny trening.
Tak, to była ta chwila – postanowiłem otwo- rzyć przesyłkę.
Pojawiło się miłe uczucie, coś mi w środku szepnęło – uśmiechnij się, twoja dziewczyna napisała do ciebie. Wow!
Różową, piękną kopertę otworzyłem z na- leżytą ostrożnością. Powoli i bardzo deli- katnie wysunąłem symetrycznie złożoną kartkę papieru – wszystko tak, aby nic nie zniszczyć.
List wyglądał jak magiczny przedmiot, po- chodzący z nieznanego mi świata.
Okrągłe i zgrabne litery dziewczęcego pi- sma gęsto układały się na ozdobnej pape- terii. Błękitne, atramentowe morze przeróż- nych słów rozlewało się przez jasnoróżowa- wą, ozdobną kartkę papieru.
W życiu nie widziałem czegoś takiego! Zawsze myślałem, że list to biała kartka pa- pieru albo taka w kratkę lub w linie, czyli czarno na białym, a nie takie cudo.
Już wtedy dziwiło mnie i fascynowało zara- zem to, że dziewczyny są takie inne i mają wszystko jakoś tak jakby ładniejsze. Przeczytałem go bardzo uważnie i... nic z tego nie zrozumiałem. Zacząłem czy- tać ponownie, a potem po raz drugi, trzeci, czwarty i piąty...
Niby znaczenia słów znałem, ale cały czas nie potra łem ich zrozumieć, zinterpreto- wać i nadać im sensu. Usilnie wpatrywałem
się w następujące po sobie zdania, które teraz wyglądały dla mnie jak jakaś dziwna i niepojęta kompozycja falujących emocji. Zapisany układ przypominał mi poetyckie i abstrakcyjne treści rodem z piosenek Grze- gorza Ciechowskiego.
Coś mnie zakłuło. Poczułem jakby jakiś nie- znośny, mały i złośliwy komar, wstrzyknął mi do środka cały ocean smutku.
Było bardzo gorąco i wszędzie dudniła mu- zyka. Plecami oparłem się o ścianę budyn- ku. Wszystko pulsowało. Nie wiedziałem, czy to moje serce tak wali, czy to ściana re- zonuje z energicznym rytmem powiewają- cej nad moją klęską Białej  agi.
...Pożarła ich galopująca prostytucja- ucja-ucja-ucja-ucja-ucja...
Muzyka nagle ucichła. Pojawił się znacz- nik na osi mojego czasu – dźwiękowa pau- za. Coś malutkiego i mojego, oddalając się z szybkością światła, uciekło i wpadło w próżnię.
Niby nic się nie zmieniło, jednak moje wy- marzone wakacje waśnie dobiegły do swoje- go końca. Marzenia skończyły się, zanim się jeszcze zaczęły.
W końcu zrozumiałem treść listu oraz to, że już nie był on napisany przez „moją dziewczynę”.
Może właśnie wtedy pierwszy raz dała znać o sobie ta klątwa zdarzeniowej dysharmo- nii, to niezsynchronizowane przesunięcie czasowo-przestrzenne, czyli per dna złośli- wość losu, która tak często lubi powracać. Do dziś wydaje mi się, że brakuje mi tych kilku zgubionych chwil do pełni szczęścia, dlatego ciągle gdzieś gonię, próbując to ja- koś nadrobić.
październik–grudzień 2020 LiryDram 167


































































































   167   168   169   170   171