Page 46 - 41_LiryDram_2023
P. 46

  Rzym (ŚA 37), albo też ironicznie: Geo, kiedy zadzwonisz (ŚA 7), wybierzemy się na marsz alterglobalistów.
To wbrew pozorom bardzo ważna kwestia. W żadnej recenzji nie znalazłem wzmianki o anarchistycznej wymowie tych wierszy, a gdy próbowałem sprawę wyjaśnić w przygodnych rozmowach, za każdym razem słyszałem: prze- cież to tylko sztafaż. Język poetycki Różyckiego ma tę niepokojącą właściwość, że absolutnie wszystko bierze w nawias. W poprzednim to- mie (chata umaita, Lampa i Iskra Boża 2001) trwała jeszcze nieustanna oscylacja, która ka- zała się zastanawiać, na ile serio należy czytać dany fragment. W obecności wierszy takich, jak Uszanowanie, wpisujące się w tradycję kon- ceptycznego, a przecież nadal poważnego mó- wienia o sprawach religii, ironia zachowywała wartość zaskoczenia. W Świecie i Antyświecie jest odwrotnie: niespodzianką jest, jeśli które- muś utworowi można przypisać treść nieocze- kiwanie poważną.
Po unieważnieniu treści zostaje czytelnikowi to, co treścią nie jest. Po pierwsze forma, sonety, sonety nieco bardziej rozstrojone niż w poprzednim tomie. Po drugie liryka czysta, liryka opisowa. I pośród tego nagle pojawia się pisany dokładnie takim samym językiem tekst o sytuacji literata w poprzed- nim ustroju, przekornie wychwalający je- go ówczesne odcięcie od konsumpcji, czyli wspomniana już wcześniej Pieśń czwarta (o naszych czasach).
Z podobnych wierszy da się zbudować opowieść o sporym odcinku czasowym polskiej rzeczy- wistości; taką alternatywną historię wewnętrz- ną, bo wszystkie fakty są tu raczej przedmio- tem reakcji niż opisu. Jest pierwszy rok wol- ności, jest powódź 1998 roku, jest nawet 11 września, kiedy to po kropce rozpadną / się
konsorcja, podwójne wieże, te z tworzywa // lepione banki, schody, lady (Świat i Antyświat 50). I tu warto przypomnieć postulat Pawła Dunin-Wąsowicza z Oka smoka (Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2000), by literatura mówiła o rzeczywistości – nawet, jeśli jest fantastyką, czy jak tu ściśle liryczną poezją. Różycki dobrze wypada w czarnym świetle Lampy.
Z perspektywy czasu widać, że przyjęta przez autora strategia gry fabularnej ma swe ko- rzenie w poprzednim tomiku. Czytając kiedyś chata umaita (Tomasz Różycki, chata uma- ita, Lampa i Iskra Boża 2001) mamrotałem do siebie, że obrazowanie – mówiąc ogólnie – przedwojenne jest tu jedynie rodzajem deko- racji. Efektem przypominającym wywoływanie współczesnych zdjęć w sepii, najlepiej jeszcze od razu na poszarpanym, pożółkłym papierze. I z odrobiną miejsca na marginesie, żeby się da- ło pochyło wykaligrafować nazwę, powiedzmy, Kajzerwald (chata umaita 8). Tymczasem, jeśli traktować poważnie snutą tam przez Różyckie- go opowieść, w której najpierw – we wzmian- kowanym wierszu – Żydówka jest nauczycielką miłości, a potem przychodzą czerwone mrów- ki i zabierają wszystkich w bliżej nieznanym kierunku (Królowo Polski, chata umaita 26), to nagle krystalizuje się nowy, już wcale nie staropolski, projekt lekturowej transformacji. Przeczytać Różyckiego tak, jak Tryby Magda- leny Tulli: w połowie jako krzywe lustro dla hi- storii, w połowie jako literaturę wyczerpania. Ostatnie spostrzeżenie sytuuje kwaterę poety niespodziewanie blisko poezji spod sztanda- rów dekonstrukcji. Znakiem tej ostatniej jest zaś nie tyle sama ironia – bo ta w ogóle jest cechą mało dystynktywną – lecz jej specy- ficzne użycie, zmierzające ku unieważnieniu treści. Pojawia się również otwarta deklaracja w Pieśni szóstej:
44 LiryDram październik–grudzień 2023




























































































   44   45   46   47   48