Page 50 - 38_LiryDram_2023
P. 50

  że mężczyzna nie może dać rady i nie powi- nien. Ot, tak już jest, taka kultura. Maria za- ciskała zęby, kiedy kolejny raz zmuszona była wędrować z dziewczynkami do laryngologa. Umierała ze strachu w zakatarzonej kolejce. – Nie płacz, Aniu, nie płacz. – Krysia patrzy- ła na młodszą siostrę rozszerzonymi oczami. Brązowe włosy matka ciasno zaplatała w dwa grube warkocze. Ania, dla kontrastu, była ja- sną blondynką, zapewne po Mietku.
– Pani doktor, i co będzie? Znowu antybiotyk? – Nie można inaczej, bo z ucha cieknie. Dam pani zwolnienie na sześć dni. I proszę się jeszcze z tym uchem pokazać.
Maria wstała z krzesła niezręcznie, zawadzi- ła bezwładną dłonią o lekarskie biurko. Wy- szła nie czując bólu. Z powrotem do swojego świata, który zdążyła już poznać jak diabli. Widziała, że inni radzą sobie znacznie lepiej. Skąd ludzie brali na te fiaty z przydziału? Taka nędza, a samochodów coraz więcej. Tylko nie dla Mietka. Na szczęście doczekali się miesz- kania, odczekując swoje w spółdzielczej kolej- ce. Wyjątkowo szybko, jak na ówczesne wa- runki, po 12 latach od chwili założenia przez matkę Marysi książeczki mieszkaniowej, M3 z przydziału. Zaledwie dwa pokoje i kuchnia. Oczywiście bez telefonu, przez co trudniej było zawiadamiać kadry o nowym zwolnie- niu. Żyć było trudniej.
Pewnej czerwcowej niedzieli wybrali się z dziewczynkami na całodniową wyciecz- kę nad Zalew. Wałówka to starannie złożo- ne przez Marię kanapki, termosy z herbatą, trochę słodyczy. Udało się nawet dostać cze- koladę wedlowską. Obiad postanowili zjeść w „Mazowszu”, znanej w Nieporęcie knajpie. Elegancka jak na tamte lata, przeszklona bu- dowla z dużymi oknami, tarasem i pokojami
do wynajęcia na wypoczynek tuż obok przy- stani, cieszyła się sporym powodzeniem. Dan- cingi. Raz na jakiś czas mogli sobie na wyjeź- dzie pozwolić na pomidorową z makaronem i schaboszczaka z kapustą. Dla dziewczynek też znajdzie się coś odpowiedniego. Żeby nie dziadować i poczuć się inaczej niż zwykle, musieli odżałować część zarobków na fana- berie albo jak kto woli na szyk w restauracji. Dzień był pogodny, słoneczny. Lekki wiatr marszczył wodę jeziora. Popychał białe kłęby cumulusów, tak samo jak jaśniejące tu i tam na wodzie żagle szczęściarzy, pływających w oddali omegami.
Leżeli na rozpostartym kocu. Maria mrużyła oczy, spoglądając na rozbawione dziewczynki na skraju plaży. Rozweselone taplały stopami nabrzeżne błotko.
– Wiesz – odezwał się Mietek i zawiesił głos na chwilę. – Trudno tak ciągnąć dalej. Musi- my coś zmienić.
– O czym ty mówisz?
– No, o nas przecież.
– A co ci się znowu nie podoba? Nie żartuj – westchnęła Maria.
– Nie mam najmniejszego zamiaru żartować. Sama widzisz. Jak tu przyjeżdżamy dla roz- rywki, tracimy coś innego. Od dawna powin- niśmy wymienić tapczan. Nasz nadaje się tyl- ko na śmietnik.
– Nie jest taki najgorszy, wytrzyma rok, dwa... – ...dwa albo trzy – wpadł w jej słowo Mietek. Widać było, że coś go poruszyło. Otarł czoło. Było gorąco, termometr na pewno wskazywał 25 stopni albo więcej.
– Posłuchaj – zaczął mówić nieco spokojniej. Cedził słowa. – Mój kumpel z budowy, znasz Ryśka, ma świetny pomysł. Są zapisy na piel- grzymkę do Lourdes. Wyobraź sobie, to we Francji. Autokar będzie musiał przejeżdżać
48 LiryDram styczeń–marzec 2023





















































































   48   49   50   51   52