Page 54 - 38_LiryDram_2023
P. 54

  w niej nic, co wzniecałoby ochotę do działania, otwierałoby cele, dawałoby szansę na podję- cie zadań. Nikt nie mógł dostrzec, że Maria pogrążała się w depresji. Ogarniała ją nie- postrzeżenie. Maria traciła grunt, który po- zwalał twardo stąpać po ziemi. Uświadomiła sobie, że praca jest ciężarem coraz trudniej- szym do udźwignięcia. Osiem godzin szycia dzień w dzień przez tyle lat. Kto wie, jak dłu- go szwalnia jeszcze wytrzyma. Rynki zbytu zdawały się obojętnieć na ofertę niewielkiej, rzemieślniczej firmy. Wygrywali silni gracze rynkowi. Realne płace w szwalni praktycznie na niezmienionym poziomie od lat. Zapew- niały tylko wyrównywanie inflacji. Nic jej nie obchodziły związki zawodowe. Solidarność zamarła. Branża była bezsilna. Więc, co ona może? Kręciła się na co najmniej czterokrot- nie wolniejszych obrotach niż szpulka nici, zatknięta na nieruchomym bolcu zamocowa- nym na korpusie maszyny.
Krysia i Ania rosły. Dziewczynki korzystały ze wszystkich przywilejów wieku. Nieobca im była starta do krwi skóra na kolanie i oczy- wista dziura w rajstopach. Gwar dzieciaków na trzepaku. – Mamo, mamo – wołała Ania. – Krysia mnie uderzyła! – Oszukuje, zobacz, mamo, jak oszukuje – Krysia walczyła o swo- je. Przedszkole i szkoła najbardziej dawały się we znaki Marii. Nawet na chwilę nie mogła się uwolnić od tych koszmarów. Gdyby żył tata! Ale jego nie było już od tylu lat. Ma- rii trudno było sobie przypomnieć, jak wy- glądał. Dziadek i babcia przebywała gdzieś w nieznanym niebie. Jej matka zmarła zaraz po narodzeniu Krysi, w grudniu, jakby zapo- wiadając polską wojnę. Nie zdołała wygrać z nowotworem, który spustoszył jej mózg. Właściwie śmierć była dla niej wybawieniem. Tak właśnie Maria osamotniała. A teściowie?
Płońska patologia, alkohol. Kiedyś, dawniej, jeszcze w narzeczeństwie z Mietkiem, wy- brali się do Płońska z wizytą. Maria była za- szokowana. Pochlaj zakończył wizytę o wie- le wcześniej niż można się było spodzie- wać. Właściwie niemal uciekli na PKS, byle szybciej pozostawić za sobą to niefortunne wydarzenie. Dobrze, że wcześniej Mietkowi udało się wyrwać z ich środowiska.
Maria z pełną zakupów siatką, urywającą rę- kę, wlokła się noga za nogą wzdłuż Czarno- morskiej. Do domu było już niedaleko. My- ślami błądziła po jakiejś nieznanej budowie w Dortmundzie. Wydało jej się, że za chwilę spotka Mietka. Wysoki, zauważy ją z daleka. Uśmiechnięty pomacha do niej, przywołując ku sobie. Ocknęła się nagle ze snu, widząc przed wejściem do klatki Jankę.
– O! A co ty tu robisz? Umawiałyśmy się? Zaskoczyłaś mnie – powiedziała zbyt głośno, przecież to była Janka. Zdziwienie na twarzy zdradzało to zaskoczenie. – No wejdź, wejdź do środka – zaczęła otwierać drzwi.
– Marysiu, zaczekaj. Chcę ci coś powiedzieć, musisz wiedzieć. Nie chcę mówić przy dziew- czynkach.
– Ale co się stało? O co chodzi? Nic nie ro- zumiem. – Maria jak wryta stanęła w progu klatki schodowej.
Janka patrzyła na Marię ze zrozumieniem, jakby gdzieś w głębi siebie poszukując współ- czucia. Jak przekazać niedobrą wiadomość? Wiedziała, że to jej powinność powiedzieć, ale umiała też sobie wyobrazić, jak ona sa- ma odebrałaby tę bardzo złą nowinę. Maria złapała Jankę za rękaw.
– No mów. Mów przecież! Mietek? Prawda? To dotyczy Mietka. – Właśnie przypomniała sobie natrętne przywidzenie sprzed kilku mi- nut. Przeczucie.
52 LiryDram styczeń–marzec 2023

























































































   52   53   54   55   56