Page 57 - 38_LiryDram_2023
P. 57
Czysty czort! Da się jeszcze nieraz Marii we znaki. Ale o tym później...
Tę niedzielę, jak wszystkie poprzednie, a za- pewne i następne, rozpoczęła modlitwa w ka- plicy. Do kaplicy prowadziły schody z drew- nianymi poręczami. Wejście znajdowało się naprzeciw kominka w hallu. Na ścianie wisiał portret Piusa XI, patrona. Później wąskim ko- rytarzem na lewo można było przejść do sali jadalnej. Niedziela to oczywiście kakao na śnia- danie i prawie nieśmiertelna jajecznica. Zaraz za stołówką znajdowało się wyjście na dwór. Maj tego roku zapewniał na ogół słoneczną pogodę. Dziewczynki schroniły się przed na- tarczywym promieniami przy figurze i cze- kały na matkę. Zawsze stąd można było pa- trzeć dalej niż na czubki własnych bucików, co współgrało z ich nieokreśloną tęsknotą. Za czym? Za mamą, tatą. Za kochającą się ro- dziną, przytulnym i spokojnym domem. Tu- taj były w innym domu. Zawsze obcym. Nie takim wymarzonym.
Ani rozstanie z Krysią nie mogło pomieścić się w głowie. Odkąd pamięta zawsze były ra- zem. A teraz nagle będzie sama. Krysia poje- dzie w nowe, nieznane miejsce. Oczywiście dwanaście lat wystarczy aby rozumieć, że kie- dy kończy się jedna szkoła, to zaczyna druga. Właśnie ta druga znajdowała się w Płońsku. Dom dziecka i liceum. Autobusem godzina al- bo dwie... Nie wiedziała dokładnie. A jednak daleko. – Nie pojadę przecież, kiedy zechcę – myśli biegały jej po głowi. – A jak? A za co? Ania w odróżnieniu od Krysi miała impulsywne usposobienie. Kierowała nią pierwsza napły- wająca myśl, refleksja jak zwykle przychodziła później albo wcale. I prosto z mostu mówiła, co nie dawało jej spokoju. Była z pewnością nieodrodną córką Mietka. Krystyna, no wła- śnie – Krystyna nie Kryśka, często sprawiała
wrażenie, jakby najpierw wycofywała się w za- cisze własnych przemyśleń, a dopiero po upły- wie bliżej nieokreślonego czasu uzewnętrzniała swoje przemyślenia. Wydawała się być bardzo opanowana. Tylko trzęsienie ziemi mogło z jej wnętrza wyrwać jakiś okrzyk. Kiedy Janka spo- glądała na Krysię, miała wrażenie, że to wyka- pana matka. Czy także zostanie cierpiętnicą? Czy i ją może dopaść jakieś rozczarowanie, jakieś uderzenie pięści losu? Ale ona, zanim się ugnie – przetrawi. Nawet uśmiechu było w niej o tyle mniej, o ile więcej było w Ance. Maria najpierw zajrzała do budynku, a dopiero potem stanęła przed córkami. Nagle tak cicho podeszła. Dojście od stacji na ulicę Piusa 69, pod tym adresem znajdował się dom dziec- ka, trwa około dwudziestu minut. Ponieważ dzisiaj było gorąco, Maria wyglądała na zmę- czoną. Wciąż była młodą kobietą, ale na twa- rzy miała wymalowane trudne przejścia. Jakiś nieokreślony smutek, nawet kiedy się uśmie- chała. Cień jakby się utrwalił. Poza tym mia- ła zwyczaj upinać włosy w kok, co sprawiało dodatkowe wrażenie, że nie nadąża za współ- czesnością. Nosiła się staromodnie. Taka nie może liczyć na zainteresowanie mężczyzn, dla których pierwszy wygląd ma pierwszo- rzędne znaczenie. Nikt jej nie podrywał, nie proponował niczego, zresztą ona sama rów- nież nie zachęcała do tego. Nieprzystępna. Czterdziestoparoletnia matrona.
Objęła dziewczynki.
– Krysiu, Aniu, co u was? Pięknie wyglądacie. Tak się za wami stęskniłam. Zawsze, im bli- żej przyjazdu do was, tym bardziej nie mogę sobie znaleźć miejsca. Ale już jestem, tak się cieszę. – Maria powitała je potokiem słów. I ca- łowała każą w czoło, policzki. – Ale już z was są panienki. Nie widziałam jeszcze siostry Teresy, jak w szkole?
styczeń–marzec 2023 LiryDram 55