Page 66 - 38_LiryDram_2023
P. 66

  było w jej stylu. – Na razie masz żonę. Więc o czym mowa?
– Przecież powiedziałem ci, że między nami wszystko już siadło. Ona mnie wciąż popy- cha. Zrób to, zrób tamto. Jesteś pilotem, to winduj się. Już dawno powinieneś awanso- wać. Musisz być przebojowy, inaczej nigdy nie dostaniesz majora.
Kazik zdążył już opowiedzieć Ance całą histo- rię o rozmijaniu się z żoną. O oddaleniu. Czuł się całkowicie nierozumiany. Żona nie miała tego luzu, który według niego był ważnym elementem życia. Krępowała go, dlatego od- suwał się coraz bardziej. Aż pękło.
– Anka! Wyjedźmy jak najdalej.
– Głupi, nie mogę. Mam syna i nie mogę zo- stawić go matce. Nie da sobie rady sama.
I rozmawiali dalej. On nie żałował pieniędzy na kolorowe drinki. Lubiła życie z kolorowymi drinkami i facetów, których było na nie stać. Zbliżyli się. Krystalizował się pomysł wyrwa- nia z Warszawy w świat przygody. Maria bę- dzie ukarana za los córek, niech opiekuje się małym Jankiem.
Zima zimą. Anka musiała znaleźć sobie ja- kieś płatne zajęcie. Niełatwo w czasie du- żego bezrobocia znaleźć cokolwiek. Odwie- dziła kilka biur. Ance nie brakowało uroku osobistego i on chyba najbardziej mógł po- móc. Poza tym razem z Kazikiem odwiedzili w Zakopanym kilka lokali, poznawali ludzi. Wreszcie dostała pracę, a gazdowie z są- siedztwa, niedaleko od ich osławionej we- randy, wynajęli im pokój na piętrze. Góral- ski, stylowy dom dał im wreszcie odetchnąć. Folklor na co dzień. Czasem wieczorem sia- dali na dole w kuchni z gospodarzami i po- znawali smaczki ich życia. Nawet wtedy, gdy gazda nawalony po niedzielnej mszy wracał
i widząc, że gaździna zawarła drzwi, z furią rozrąbywał je siekierą. Następnego dnia jako porządny gospodarz potulnie przystępował do naprawy wyrządzonej szkody. Nie po raz pierwszy i nie ostatni.
Kazik był pilotem artystą. Miał wrodzoną smy- kałkę do wypalania wizerunków na drewnia- nych deszczułkach. Bardzo dobrze sprawdzał się w tych pracach motyw głowy Chrystusa. Także inne motywy artystyczne na drewnie lub malowane na szkle mogły konkurować z pracami rodowitych górali. Czasem uda- wało mu się sprzedać niektóre z tych prac. Było im coraz łatwiej. Anka traktowała obec- ność w Tatrach bez żadnych specjalnych względów dla wyjątkowości tego miejsca. Nie wzruszało ją piękno natury, nie umia- ła się roztkliwiać nad byle widoczkiem, nad kwiatkiem, nad pagórkiem. Ale któregoś dnia zapragnęła wreszcie pójść w góry. Pierwszą wycieczkę zaplanowali pewnej wrześniowej niedzieli. Była piękna pogoda późnego lata. Zabrali prowiant i napoje, w tym wyskokowe, i szeroką bramą gór w Kirach weszli w Doli- nę Kościeliską. Najpierw droga prowadziła jak gościniec rozległą, długą, może na kilometr doliną za reglami. Następnie przed mostkiem nad potokiem skręcili w lewo i zaczęli piąć się szlakiem nieopodal Hrubego Regla w kierun- ku doliny Miętusiej. Niżnia Miętusia Rówień. Rozłożyli rzeczy i konsumując podziwiali ma- jestat Czerwonych Wierchów. Nazwa idealnie trafiona z powodu barwy wierzchołków, po- krytych rudymi, czerwonawymi porostami. Wobec tego majestatu odczuli teraz wzajemną bliskość, z dala od codziennych trosk i małych ludzkich spraw.
– Wiesz, Kaziu, kocham cię, aż mnie to dzi- wi – Anki wyznanie brzmiało jak znienacka ujawniony sekret.
64 LiryDram styczeń–marzec 2023
























































































   64   65   66   67   68