Page 122 - 40_LiryDram_2023
P. 122

  refleksja z przestrzeni historii architektury, na ile chałupka na Bałutach i podobna cha- łupka na przedmieściach Toronto, gdzie F.Geh- ry się urodził, będzie źródłem potrzeby odre- agowania, widoczną w całej jego twórczości. To jest dodatkowy profit uczestnictwa w spotka- niach i dyskusjach. Myśli mi drzewkują, zapisuję nazwiska, miejsca, kierunki, co później doczytać, co sprawdzić, co przypomnieć, a co od początku. Potem to biegnie jak przewodzenie w zmielini- zowanych włóknach nerwowych, szybko, szyb- ciej, od przewężenia do przewężenia. Zapisuję jeszcze nazwisko profesor Marii Po- przęckiej. Po powrocie do domu znajdę jej wy- wiad z Wojtkiem Szotem, co i jak można oglą- dać, po co i co naprawdę warto, o koniunktu- raliźmie sztuki i dlaczego nie ceni Beksińskiego i Łempickiej, udają przekroczenia – ona granic obyczajowej dopuszczalności w mieszczańskim świecie, on – akceptowalnego horroru. Ostatni z pisarzy wchodzi dzisiaj na scenę – Wojciech Tochman – kolejny, obok Michała Szczygła, uczeń Hanny Krall. Ta powtarzała, że reporter jest ważny tylko dzięki historiom, które opowiada; potrzebne jest maksymalne wycofanie głosu autora, zawieszenie ocen i peł- na koncentracja na bohaterach. O dojrzało- ści reportera świadczy, oprócz stylu pisania, umiejętność wyboru tematu, a Tochman wy- bierał tak – Jakbyś kamień jadła o Bośni, Có- reńka o zamachu na Bali, Dzisiaj narysuje- my śmierć o ludobójstwie w Rwandzie, Eli, Eli o slumsach Manili, Pianie kogutów, płacz psów o współczesnej Kambodży i ostatnia Historia na śmierć i życie.
Przypomni mi się ta wiadomość z telewizji, ra- dia, gazet o maturzystach i morderstwie młodej kobiety na warszawskim Tarchominie w 1996 roku, sama byłam wtedy niewiele starsza. Nie zadałam sobie wtedy pytania, co się tam stało.
I dopiero teraz, niemal równocześnie z opusz- czeniem więzienia, nota bene w Opolu, gdzie mieszkam, moja myśl uwolni się na to postrze- ganie i współodczuwanie.
Wojciech Tochman broni się przed postawio- ną pochopnie tezą, że usprawiedliwia czyny i sprawców zbrodni, opowiada o bohaterce swo- jej Historii. Monika Osińska była pierwszą ska- zaną na karę dożywocia kobietą w Polsce, kora została orzeczona mimo nieskazitelnej dotąd opinii, dobrej oceny psychologów i psychia- trów, jak wobec osoby, która nigdy nie rokuje na prawidłowe funkcjonowanie w społeczeń- stwie. Odrzucana jest kasacja i apelacja, a me- dia kreują postać bestii, „Osy”.
Tochman zwraca uwagę, jak bardzo bulwersuje jej płeć; jako sprawczyni weszła na teren zare- zerwowany dotąd wyłącznie mężczyznom, robi to niemal przypadkiem, a płaci cenę najwyższą. Budzi to wiele naszych refleksji, padają pytania od publiczności, dwa poruszone głosy pracow- ników ze środowiska sędziowskiego i więzien- nictwa. Ja czuję się przygnębiona. Reporter stawia tezę, że wyrok jest odzwierciedleniem ówczesnego uprzedzenia wobec kobiet, mówi z przekonaniem po dwuletniej analizie akt, że Monika Osińska została skazana niesprawie- dliwie i niemądrze. Wydaje się, że tak surowa kara eliminacyjna orzekana powinna być wo- bec braku jakichkolwiek szans na poprawę. Sąd w 1998 roku nie niuansował, nie znalazł żad- nych okoliczności łagodzących, nie wziął pod uwagę żadnej korzystnej dla oskarżonej opinii; skazał na dożywocie całą trójkę nastolatków, mimo że udział poszczególnych sprawców był różny, zatem i wina nie była taka sama.
Dalej ta rozmowa toczy się o karze dożywotnie- go więzienia jako nieludzkiej torturze, niezależ- nie od nieludzkiego charakteru popełnianych zbrodni. Rozmówcy wyrażą sprzeciw wobec
120 LiryDram lipiec–wrzesień 2023




























































































   120   121   122   123   124