Page 92 - 42_LiryDram_2024
P. 92

  udają że nic się nie stało wiją się jak najdłuższa rzeka.
Pod wpływem różnorodnych, często sprzecz- nych interesów, wyrażanych w niespójnych komunikatach, stolica może zapaść się kie- dyś jak przysłowiowa wieża Babel. A przy tym wszystko staje się jakieś wynaturzone i napompowane przesadą, żeby tylko być wi- docznym i ważnym, dlatego tak łatwo o roz- czarowania. Jednak przybywający nie pod- dają się, podejmują kolejne wyzwanie i ko- lejne. Te wielokrotne działania aż do skutku są ich domeną. Przyjezdni rozumieją twarde reguły gry i robią mocne postanowienia. To nie opatrzność i przychylność bóstw są ich sprzymierzeńcami w osiąganiu życiowych zamierzeń, tylko nieugięty upór w dążeniu do celu. Dodatkową przestrzeń do snucia re- fleksji o naturze migrantów uzyskuje poetka także przez aluzję do Wisły, gdyż porówna- nie: wiją się jak najdłuższa rzeka obrazuje witalność i umiejętność przystosowania się do zmieniających się warunków, przysłowio- wego naginania karków, zmiany poglądów, partii i kręgów towarzyskich. Kiedy rany się zabliźnią i zmieni się koniunktura wracają z nowymi siłami, by zacząć od nowa. War- szawa jest więc takim społeczno-kulturo- wym tyglem, w którym wszystko się miesza, nie tylko stare z nowym, swojskie z obcym, próbując stworzyć lepszy świat, choćby ty- ko dla nowo przybyłych. Jakże to inna już wielkomiejska ludność niż ubiegłowieczni mieszczanie z wiersza Mieszkańcy Juliana Tuwima, którzy, gdy już skwapliwie przed snem: sprawdzą kieszonki, kwitki, (...) Swoje, wyłączne, zapracowane, zanim usną, muszą jeszcze w modlitwie znaleźć ukojenie i za- wierzyć opatrzności kolejny dzień:
Potem się modlą: „...od nagłej śmierci... ...od wojny ...głodu ...odpoczywanie”
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
Marlena Zynger nie wyraża żadnej opinii o za- siedziałych od pokoleń Warszawiakach, choć nie szczędzi ironii przy charakterystyce mieszkań- ców napływających do stolicy. Nie ocenia ich tak kategorycznie negatywnie, jak Julian Tu- wim5 owych przedwojennych mieszczan, gdy w 2 strofie przytoczonego wiersza tak suge- stywnie i karykaturalnie przedstawia ich apatię:
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto. Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Współczesna ludność Warszawy, co trafnie za- uważa poetka, staje się konglomeratem o wie- lu kulturach, zatem i wielu wyznaniach, skoro coraz więcej osób przybywa z innych krajów. W dobie pragmatyzmu i dynamicznych zmian cywilizacyjnych Marlena Zynger woli zastoso- wać metafory ukazujące upór i naiwność przy- jezdnych, ich niedostosowanie, bo przecież migrujący są aktywni, elastyczni i mają jakieś wytyczone cele. Poetka nie jest tak sarkastyczna jak Julian Tuwim, ale nie jest też pobłażliwa. Jej ironia dotyczy bardziej obserwacji, że mimo wielu pozytywnych technologicznych i kulturo- wych przemian, które dokonały się w ostatnim stuleciu, najbardziej oporna na zamiany jest mentalność, którą często generują złe nawyki i przyzwyczajenia. Fakt, że przybysze mówią wieloma językami / wieloznacznością gestów może być przeszkodą w asymilacji, ale może też być kulturowym wyzwaniem dla Polaków
90 LiryDram styczeń–marzec 2024
























































































   90   91   92   93   94