Page 225 - Jezyk_kluczem_do_kraju_t2_ebook_no security
P. 225

iV. w pogoni za marzeniami, w pogoni za ideałem
                   tego samego. Myślał o założeniu biblioteki reportażu z całego świata, ale Tochman
                   popukał się w głowę: kto ci będzie płacił za wypożyczanie reportażu? To może
                   mała księgarnia. Ale one masowo bankrutują, wypierane przez sieciówki. Wyszła
                   im kombinacja – połączenie księgarni, kawiarni i Instytutu Reportażu.
                   Podzielili się rolami: Tochman jest od wizji, Goźliński od wina, bo się zna, a Szczy-
                   gieł od tego, żeby się bać. A ponieważ kredytów boi się panicznie, to kiedy skoń-
                   czyły się im wspólne pieniądze, a do końca było jeszcze daleko, zwrócili się o po-
                   moc do wydawnictw. Trzy zgodziły się dorzucić i to tylko za obietnicę, że powstanie
                   miejsce promujące literaturę non-fiction. Kiedy mieli otwierać, Szczygieł się bał, że
                   nikt nie przyjdzie. Miejsce jest na uboczu, a wokół wszystko bankrutowało; butik
                   z sukienkami, sklep z porcelaną. Usiedli i doszli do wniosku, że mają w mieście
                   tylu znajomych, że nawet jeśli będą przychodzić tylko oni, to musi wypalić. Jedy-
                   nie z alkoholem był kłopot, bo tutejsza wspólnota mieszkaniowa uchodzi w kwe-
                   stii pozwoleń za absolutnie nieprzejednaną. – Jej przewodniczącą jest leciwa pani
                   Zofia. Kiedyś zobaczyłem, jak zagląda do nas przez okno, gdy odbywały się zaję-
                   cia Instytutu Reportażu. Wyszedłem do niej, a ona mówi: panie redaktorze, co to za
                   szczęście patrzeć, jak młodzież przychodzi posłuchać wykładu. A ja na to: Pani Zofio,
                   ale do Europy to nam jeszcze daleko. W takim Rzymie czy Paryżu toby człowiek przy
                   lekturze mógł wypić kieliszek białego wina. Specjalnie powiedziałem o białym winie,
                   bo brzmi bardziej elegancko i nieinwazyjnie – opowiada Szczygieł. – No i pani Zofia
                   nam pozwolenie załatwiła. Kiedy zaniosłem je do urzędu, panie wyrywały sobie pa-
                   pier z rąk, bo były przekonane, że go osobiście sfałszowałem.

                   Wrzenie stało się miejscem środowiskowym. Niektórzy dziennikarze przychodzą
                   tu codziennie, popracować. Odbywają się promocje reporterskich książek; na-
                   wet kilkanaście w miesiącu. [...]

                   Czas błędów i wypaczeń
                   Aneta Mamos uciekła z reklamy. Po studiach przez dziewięć lat pracowała w war-
                   szawskich agencjach jako account manager, a potem jako supervisor zarządzający
                   dużymi zespołami. Na początku była zafascynowana; robota ciężka, intensywna,
                   ale dająca poczucie, że człowiek się stale uczy i rozwija. Jednak w pewnym mo-
                   mencie poczuła, że, po pierwsze, jej życie osobiste właściwie nie istnieje. Po dru-
                   gie, że z kulturą korporacyjną coś jest nie tak. Co to niby znaczy, że ma zwolnić
                   Kasię, bo jest „niefajna”. I że korporacje wykorzystują ludzi do cna, dając umowy
                   śmieciowe, kiepskie pieniądze, a żądają w zamian całego życia. Ona pieniądze
                   dostawała przyzwoite, ale to przestało wystarczać.
                   Po trzecie, naszły ją wątpliwości, czy to normalne, że 30 dorosłych osób godzina-
                   mi dyskutuje na temat opakowania kremu; bo jakby odjąć trochę cyjanu i dodać
                   magenty, to będzie wyglądało bardziej optymistycznie. I po czwarte, że chciała-
                   by robić coś uczciwszego. Zamiast kreować nowe konsumpcyjne potrzeby w po-
                   staci kolejnej golarki czy lokaty bankowej, zaspokajać najbardziej podstawową
                   potrzebę konsumpcji. Czyli dawać ludziom dobre, uczciwe jedzenie, bo marze-
                   nie o własnej knajpie zawsze miała gdzieś z tyłu głowy.



                                                                                       225
   220   221   222   223   224   225   226   227   228   229   230